Jesień to czas najlepszego żerowania sandaczy. Podczas jednej z kolejnych wypraw na zedy w myślach cofnąłem się do okresu, gdy jako młody wiekiem adept wędkarstwa zaczynałem łowić te ryby.
Przypomniałem sobie, jak wówczas mało wiedzieliśmy o sandaczu. Nie trzeba sięgać w zbyt odległe czasy; starsi wędkarze z pewnością pamiętają tamte lata, aby stwierdzić, że każda wędkarska literatura podawała informacje o łowieniu sandaczy na żywca lub filet. O sposobach zbrojenia żywej rybki i wyższości zaczepiania jej za grzbiet ponad inne sposoby zaczepiania dyskutowało się na łowiskach podczas zasiadek. Jeśli mowa była o sandaczu, to w grę wchodziły tylko gruntówka i techniki z nią związane, jednoznacznie uznawane za najskuteczniejsze sposoby łowienia. Tylko nieliczne źródła nieśmiało podawały, że sandacze również można złowić metodą spinningową (na wahadłówkę, obrotówkę). Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że sandacz należy do grupy ryb, które doskonale biorą na sztuczne przynęty. Świadczy o tym bogaty asortyment specjalistycznego sprzętu w tym przynęt, których całe mnóstwo produkuje się pod kątem połowu tej ryby.
Gumy V-Lures
Wśród nich prym wiodą wabiki gumowe, które uważam za najskuteczniejsze i najchętniej atakowane przez sandacze. Cóż, teraz nie wyobrażam sobie sandaczowych żniw bez udziału gumisiów. Od kilku sezonów przynęty Dragon V-Lures, można powiedzieć, że systematycznie dają mi piękne sandacze. Do moich ulubionych należą rippery: Lunatic, Reno Killer, Bandit i Mamba. Alternatywą dla gumy może stać się popularny kogut. Są łowiska i takie dni, gdy ta przynęta w odpowiednich rękach doskonale wykona swoją robotę.
Technika prowadzenia
Co do techniki prowadzenia obu typów przynęt, obawiam się, że nic nowego nie napiszę. Mnogość różnorodnych technik prowadzenia i prezentacji to obecnie temat rzeka i dla niektórych wędkarzy (szczególnie ze skłonnościami teoretyzowania i roztrząsania hipotetycznych wariantów) może być inspiracją do napisania grubszej książki. Warto jednak pamiętać, że osobiste preferencje każdego wędkarza oraz doświadczenia zdobyte własną praktyką, będą najcenniejsze i dla niego najważniejsze w praktyce wędkarskiej.
W dalszym ciągu, w temacie sandaczy obowiązuje technika opadu z wypracowanymi przez wędkarzy różnymi trikami. A są to: podszarpnięcia, podskoki i pociągnięcia przynęty w strefie dna; to wciąż najskuteczniejsze sposoby prezentacji, a niejednokrotnie jedynym sposobem zwabienia sandaczy i sprowokowanie niektórych osobników do ataku. Takie prowadzenie gumowego wabika przynosi największą ilość brań i wyholowanych ryb również na moich łowiskach. Gdy brania zanikają bądź w ogóle ich nie ma, zawsze należy kombinować, lecz nie warto ślepo naśladować innych – np. technika prowadzenia Reno Killera dobra na Zalewie Wiślanym nie musi być skuteczną w dolnej Odrze. Dobrą wskazówką jest skuteczność użytego wabika i techniki prowadzenia, jeśli coś przyniosło nam już efekty, rozumiemy sposób prowadzenia i poniekąd mamy to wyuczone, koniecznie należy to używać jak najczęściej, choćby po to by sprawdzić skuteczność w danym dniu. Diametralna zmiana sposobu łowienia ryb w danym łowisku często przynosi odwrotny efekt – schodzimy o kiju zaskoczeni i zdezorientowani brakiem ryb na rozkładzie. W wędkarstwie są pewne reguły odnośnie łowienia określonych gatunków ryb, od których całkiem nie da się odejść, a przynajmniej nie warto. Jeśli połączymy znajomość elementarnych zasad z konsekwencją, uporem, podeprzemy dobrą znajomością wody i „wędkarskim nosem”, możemy oczekiwać zadowalających efektów. Taki tok postępowania szczególnie dotyczy łowienia w polskich, mocno przełowionych łowiskach.
Nie ma jednej „cud” przynęty ani doskonałej techniki jej prezentacji. Przekonałem się niejednokrotnie, że tą najlepszą jest ta, na którą łowimy i spodziewamy się brania, wierzymy w jej skuteczność. Takie podejście już niejednokrotnie sprawdziło się na moich wyprawach, kiedy to łowiąc na nowość rynkową, i zarazem modną przynętę, nie osiągałem zadowalających efektów. Często wtedy wracałem do starych, sprawdzonych wabików i sposobów ich prowadzenia. Bywało, że w bardzo szybkim czasie przynosiło to oczekiwany efekt – ryby na rozkładzie.
Sumowe sandacze
W każdym kolejnym sezonie udaje mi się złowić kilka mętnookich drapieżników metodą trollingową. Piszę „udaje”, ponieważ są to głównie przyłowy podczas moich sumowych wypraw. Posługując się bardzo grubym zestawem sumowym nie mogę twierdzić, że owe sandacze złowiłem świadomie – gdybym ustawił się na zedy, moje zestawy byłyby nieco inne. Dzięki tym przyłowom zauważyłem, że mocarny sprzęt z grubą linką (0,32 mm), na końcu której przed przynętą wiążę przypon wytrzymałości 30 kg odporny na zęby drapieżnika nie przeszkadza sandaczom zaatakować wobler przeznaczony dla suma. W pewnych okresach sezonu dzieje się to na tyle często, że sandaczowe przyłowy poniekąd wpisuję w koloryt sumowego trollingu. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli odchudziłbym swój zestaw to wyniki moje byłyby jeszcze lepsze. Jednak z powodu obecności w rzece dużych sumów tego nie robię, nie chcę ryzykować rwania zestawów i krzywdzenia sumów. W swoim zbiorze woblerów wyselekcjonowałem takie, które chętnie zjadane są przez sumy i sandacze. W ofercie Salmo dotyczy to takich woblerów jak Perch, Bullhead i nawet typowo sumowego i bardzo agresywnie pracującego Horneta 9.
Darek Daro Mrongas
TEAM DRAGON