Kolejną jego trasę praktycznie tuż pod nogami przerywa chlupot wody i BUM! Zaskoczony tnę i jednocześnie wchodzę w poślizg na kamulcach, gwałtownie ląduję na „pięciu literach” w wodzie. Srebrna torpeda odjeżdża spod moich nóg w nurt na kiju, bo hamulec jak zwykle mam ”skręcony” (maksymalnie dokręcony). Manewruję kijem a wolną ręką chwytam jakieś zielsko i staram się tyłem niczym rak wykaraskać na suchy brzeg. Udaje się. Po chwili luzuję hamulec, kontynuuję hol i podbieram niewielkiego bolenia; oceniam jego długość na 60-63 cm. Ależ mnie załatwił, jakiś szalony nerwus z niego. Zakończony sukcesem hol zawdzięczam w całości pracy kija, który płynnie amortyzował pierwsze odjazdy ryby cały czas mając "coś" w zanadrzu - zapas mocy.
Kolejnego zgarniam już bez upadku na kolejnej główce, jego grasowanie było widoczne i po kilku potężnych wymachach wobler osiągnął zamierzony cel. Po tym boleniu padają kolejne ryby.
Na każdym następnym stanowisku skwapliwie obławiam wszystkim, co posiadam; zaczynam od połowu przy powierzchni płytko schodzącymi woblerami, potem ciut niżej gumami by na koniec przejść do ciężkiego obstukiwania dna w głębokich odrzańskich dołach przynętami na główkach przekraczających dopuszczalny c.w. spinningu – leci 25 g, pół godziny później 35 g. Cóż począć? Uniwersał to uniwersał, a do samochodu daleko po inne wędzisko…
Jedno z takich "stuknięć" owocuje delikatnym 'pukniątkiem', coś jakbym potrącił rybkę, zamaszyście tnę i czuję narastający, pulsujący i przecudowny ciężar…
Kij w pięknej paraboli mówi mi, że ryba jest z tych "niegłupich", zatacza kręgi w wodzie i wspomagana nurtem wysnuwa nieco linki, a gdy mam ją pod nogami oczom moim ukazuje się niebrzydki sandacz. Jeszcze jeden, po chwili jeszcze jeden odjazd i sandacz ogłasza kapitulację w podbieraku. Po krótkiej sesji wraca do swoich, do wody.
Gęstniejący zmierzch dopiero teraz otworzył nam wodę i sandacze zaczęły współpracować. Co chwilę ciemność na sąsiednich główkach Waldka i Mariusza przecinają gwałtowne ruchy latarek czołowych i chlupot podbieranych ryb.
W podobnym tonie mijają kolejne dwa dni, całodzienne połowy od świtu do nocy sprawiają, że jestem zajechany jak sandały Mojżesza i z radością, ale też pewnym smutkiem przyjmuję hasło Waldka: "Wracamy."
Poza ciekawymi doświadczeniami wynikającymi z tego pobytu, do domu przyjechały ze mną także dwa wędziska z serii Street Fishing, czyli wspomniany wcześniej model Jig 21 oraz nowy, w zamyśle pod potokowca Jig 15 z bardzo czułą szczytówką.
Oba towarzyszyły mi do końca sezonu szczupakowego, a wraz z końcem 2016 roku i początkiem 2017 r. na prowadzenie wyszła 15-nastka, bez której to obecnie nie wyobrażam sobie wyjścia nad rzekę.
Adaptacja
Coś, co w niej mnie początkowo irytowało (to długość 260 cm i wklejka) przekułem w zaletę - dużo łowię zarzucając spod kija, a na tym polu wklejana igła oddaje nieocenione zasługi: doskonale sygnalizując każde potrącenie prowadzonej z nurtem przynęty. Natomiast długość staje się bezcenną, gdy zajdzie potrzeba wyminięcia przynętą przeszkody lub podania wabika w samą rynnę.
Oba wędziska charakteryzuje duży zapas mocy na 1. segmencie i akcja X-Fast, rodzaj ugięcia określiłbym jako Medium przechodzące w progresję przy większych obciążeniach. Zawsze jednak mając coś w zanadrzu (zapas mocy).
Wizualnie Streety prezentują się dobrze, choć to kwestia gustu. Zadbano o wszystkie detale i próżno by szukać nadlewek lakierów czy krzywo poprowadzonych nici. Rękojeść z pianki EVA w stylu camou dopełnia klimatu i całość prezentuje się dobrze.
Wędziska te zaopatrzono w uchwyty typu SCXVS - plastikowy co prawda, ale żeby go zerwać czy przekręcić to potrzeba klucza francuza bądź hydraulicznej żaby.
Linia przelotek SIC równa, a one same składają się z pierścieni o zredukowanej średnicy osadzonych na lekkich elastycznych ramkach.
Cała seria Street Fishing obejmuje kilka modeli o zróżnicowanych c.w. i długości. Przekonany jestem, że przypadną do gustu amatorom uśrednionej wersji spina tak bardzo, jak mnie.
Daniel Luxxxis Kruzicki