Pisałem już o pierwszym wrażeniu, „drugim” czy nawet „trzecim”, a dziś chciałbym się odnieść do wędziska z serii Z-series po dwóch sezonach intensywnego „współwłóczenia” się brzegami dolnośląskiej Odry.
Bohaterem artykułu będzie wędzisko o pełnej nazwie Team Dragon Z-series, a jego parametry to: 2,75 dł., c.w. 4-18 g, akcja Fast. Natomiast waga samego wędziska to 159 gramów, długość dolnika wynosi 26 centymetrów.
Ot, taki lekki spinning, mógłby ktoś powiedzieć; nie ultra, nie średni, ale właśnie lekki. Jakby kto go nie nazwał, jakby kto go nie zakwalifikował, to nie zmieni to faktu, iż towarzyszy mi on przy… wielkorzecznym spinningu, a ogromną ilość ryb łowię z samego odrzańskiego nurtu. Dla porządku dodam jeszcze: łowię z brzegu.
Takie artykuły, jak chociażby „Team Dragon Z-series - miłość od pierwszego rzutu?”, czy „Wędzisko roku - Team Dragon Z-series”, to teksty, które powstały zaraz po pierwszym czy drugim wrażeniu, lecz było to już dawno temu. Ale po dziś dzień, mimo upływu czasu, nie zmieniłem zdania, gdyż ta przysłowiowa miłość wciąż trwa i „zetka” jest moim nieodłącznym kompanem na wędkarskich wyprawach spinningowych.
Dzisiaj mogę powiedzieć o niej trochę więcej, tj. do czego finalnie ją użytkuję i delikatnie zasugerować - na bazie własnych doświadczeń - do czego ona się nadaje, a do czego trochę mniej.
Głównie boleń, ale i… sandacz
Gdy po telefonicznych rozmowach z Panem Waldkiem zapadła wspólna decyzja, iż sprawdzę to wędzisko „u siebie”, myślałem wówczas, że będę nim łowił przede wszystkim bolenie. I tak też jest, gdyż najczęściej za rapami uganiam się z tytułową „zetką”.
Łowię je w przeróżny sposób, od pięciogramowych powierzchniowców, przez klasyczne prowadzone ekspresowym tempem „przecinaki”, po dwudziestopięciogramowe pociski, którymi w ślimaczym tempie penetruję przydenne strefy odrzańskich dołów.
W każdej sytuacji, mam podpięty ten sam kołowrotek (Fishmaker II Stealth FD530i) i taki sam „skład linkowy”, tj. plecionkę Ultra 8X Nano średnicy 0,12 mm oraz długi na kilka metrów przypon z żyłki HM80 o średnicy 0,201 mm. Takie połączenie, pozwala mi komfortowo łowić każdym z wymienionych sposobów, gdyż:
- dzięki cienkiej plecionce kilkugramowe przynęty posyłam podczas niżówki (czyli prawie zawsze) na sam przelew ostrogi… po drugiej stronie rzeki,
- dzięki długiemu przyponowi z żyłki otrzymuję maksymalnie dużą rozciągliwość przy atomowych braniach „pod nogami”,
- dzięki „ogólnej” mocy obu linek, mam możliwość wykonywać agresywne, dynamiczne rzuty przynętami, które wyraźnie przekraczają górną granicę „teoretycznego komfortu”, podanego w katalogu dla tego konkretnego wędziska.
Opisywane przez Mariusza wędzisko należy do grupy sześciu spinningów na średnie i duże rzeki, od lekkich wędzisk 18-gramowych o akcji fast aż po bardzo solidny i bardzo szybki kij 42-gramowy. Umożliwią dobranie sprzętu do większości przynęt stosowanych w rzekach do połowu kleni, boleni, sandaczy czy szczupaków. Wszystkie kije dwuczęściowe, z pełnym dolnikiem.
Zeszłoroczny okres jesienny, jak i obecny, dał mi naprawdę dużą ilość boleni. Z nielicznymi wyjątkami, są to osobniki w przedziale długości od 60 do 80 cm. I mimo, iż „4-18 g” wydaje się być dla wielu wędkarzy ryzykownym posunięciem, to nie miałem jeszcze na kiju ryby, która sprawiłaby, iż poczułbym się niepewnie i stwierdził, że to wędzisko nie podoła…
Jednak ten kij spodobał mi się tak bardzo (w sensie praktycznym), tak nieprawdopodobnie dobrze leży w mojej dłoni, iż postanowiłem, że będę go używał także podczas nocnego łowienia sandaczy. I nie żałuję, gdyż nocne woblerowanie „zetką” to czysta przyjemność, a hole sandaczy z przedziału 80-90 cm to… wręcz uzależniająca poezja.
Uwierzcie, mało które wędzisko dawało mi jednocześnie tak wiele przyjemności z łowienia boleni i sandaczy o wspomnianych gabarytach, jak i pewności w razie kryzysowej sytuacji, dzięki niesamowitemu zapasowi mocy w dolnej części blanku. Mimo upływu czasu, wciąż jestem pod wrażeniem tego wędziska i również tego, jak te dwie cechy zostały ze sobą umiejętnie połączone.
Kiedy „tak”, a kiedy „nie”?
Jak można łatwo zauważyć, tym wędziskiem łowię przede wszystkim za pomocą woblerów. Ba, wyłącznie woblerami. Ale nie dlatego, że do przynęt miękkich czy „żelastwa” się ono nie nadaje. Po prostu, na chwilę obecną zarówno bolenie (w dzień) jak i sandacze (w nocy) łowię niemal wyłącznie woblerami.
Jak zachowuje się ten kij pod innymi przynętami mogę jedynie zgadywać, gdyż nigdy ich nie zapinałem na agrafkach, gdy operowałem „zetką”, więc nie będę o tym pisał; musiałbym opierać się jedynie na przypuszczeniach teoretycznych, które niekoniecznie musiałyby się przełożyć na praktykę.
Skoro łowię tym wędziskiem z pomocą woblerów, to o nich napiszę kilka zdań. Niemalże wszystkie typy woblerów boleniowych i sandaczowych (te, które mam w pudełkach, rzecz jasna) obsługuje bezproblemowo, więc wyjątkowo skupię się na dwóch, które idealnego połączenia z „zetką” nie tworzą i wyjaśnię dlaczego.
Pierwszym typem woblerów są niewielkie, boleniowe powierzchniowce, które nie są stworzone do kuszenia rap pracą własną, lecz są typowymi przynętami do powierzchniowego twitching’u. Owszem, takie łowienie wędziskiem długości 275 centymetrów jest możliwe i zeszłorocznej jesieni takowe uskuteczniałem, jednak nadgarstek bardzo szybko się buntuje, gdyż do takiego łowienia są inne wędziska, zdecydowanie krótsze, a co za tym idzie, także i lżejsze. I w tym roku, pod powierzchniowy twitching „zaangażowałem” wędzisko CXT MS-X MicroSpecial, długości zaledwie 190 cm i ciężarze wyrzutowym 1-10 g. Natomiast waga samej „wykałaczki”, to… niemal niewyczuwalne 85 gramów. Takie „cyferki” pozwalają przez cały dzień pracować nadgarstkiem, a hole odbywają się w ekspresowym tempie. Ryba na wędzisku o akcji med.-slow „głupieje” i podbierana jest niemalże w mgnieniu oka.
Drugim typem woblerów, są… szczupakowe „naleśniki”, które z powodzeniem stosuję przy nocnych sandaczach. Najzwyczajniej w świecie, wędzisko o ciężarze wyrzutowych od 4 do 18 gramów nie jest przystosowane do prowadzenia w nurcie kilkunastocentymetrowych woblerów, które stawiają bardzo duży opór i wyraźnie gną szczytową część „zetki”. Jednak dla mnie nie jest to wielkim problemem, gdyż wtedy uciekam się do możliwie szerokiego kąta między plecionką a wędziskiem. A jak żerujący sandacz strzeli, to poczujemy to w łokciu, bez względu na to, czy kąt będzie wynosił preferowane przez wielu 90 stopni, czy 180.
Sezon trwa, do zakończenia boleniowo-sandaczowych łowów zostało jeszcze półtora miesiąca. A co za tym idzie, kilka tygodni z opisywanym wędziskiem Z-series. Co uda się wyjąć do końca roku? Ile będzie boleni, a ile sandaczy? Jak duże to będą sztuki? Tego nie wiem, ale… Chociażby to były i metrowe okazy, to „zetkowy” fast 4-18 poradzi sobie z nimi i wcale nie będzie to hol bez końca.
Mariusz Drogoś
TEAM DRAGON PRO
■ KONSULTANT SPRZĘTOWY
Specjalizacja: spinning rzeczny
Kontakt: Dragon.MD@yahoo.com