Drugie podejście
Następnego dnia postanowiłem udać się nad znane mi torfowisko połączone z rzeką. Nie łowi tam wielu wędkarzy ze względu na trudny dostęp do wody. Ja odkryłem ścieżkę po twardszej roślinności i z dotarciem do wody nie mam problemu. Woda jest bardzo zarośnięta, pełno grążeli, mało czystej przestrzeni, w której można poprowadzić przynętę. Z pomocą woblerów powierzchniowych postanowiłem złapać coś godnego zdjęcia. Pogoda była niemal identyczna jak wczoraj, czyli gorąco i po chwili opady. Gdy POP beztrosko podskakiwał i cmokał lustro wody nastąpił pierwszy atak, ale ryba nie zacięła się, to wszystko działo się bardzo dynamicznie aż pobliskie grążele zakołysały się. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. Do trzech razy sztuka – pomyślałem. I wtedy ciach! W końcu trafił i oczywiście dał nura w rośliny. Ile wyciąłem grążeli nie zliczę, ale solidna plecionka i równie solidny, własnej roboty przypon wyratowały mnie z opresji. Lądowana ryba wydawała się większa, ale to sprawił mega duży kożuch z roślin. Wylądowałem to coś na brzegu, nie wiedząc co złowiłem, a po chwili wygrzebałem bolenia rozmiarów wczorajszego szczupaka. Zrobiłem pamiątkowe zdjęcie, a podczas wypuszczania ryby zaczęło grzmieć w oddali, złożyłem wędkę i wróciłem do samochodu.