W moim wędkarstwie nie jest tak ważne, jakie ryby i jaką techniką łowię. Bo największą przyjemność znajduję w łowieniu ryb, w poszukiwaniu dobrej przynęty i jej prezentacji. Tak samo ważne jest towarzystwo, w którym łowię.
Tym razem moje wędkarskie rozdroża pokierowały mnie na nasz Bałtyk, na dorsze. Najpierw - jak zwykle - gorączka oczekiwań i obserwacji prognoz pogody. Ci, którzy jeżdżą na te ryby, wiedzą, że jak wiatr za duży to i wielomiesięczne plany mogą wziąć w łeb.
Kilka stron w Internecie przez kilka dni w moim komputerze są rozgrzanych do czerwoności: porównywanie wiatru, tendencji, wykresów itd. Zawsze jednak to prognoza z dnia ostatniego, czyli kilka godzin przed wyjazdem decyduje o jego losie. Tym razem przed godziną 16. jest decyzja – płyniemy.
Pilkery zapakowane. Ponieważ płyniemy z Władysławowa, to raczej te cięższe, bo często łowi się na 80 metrach głębokości. Oczywiście warto mieć i lżejsze, bo to ryby decydują i aktualnie skuteczna technika łowienia. Wędziska, multiki, przywieszki no i oczywiście odpowiedni ubiór (wspominałem, że łowię na casting? - to obowiązuje również na morzu). Wiatr, deszcz i inne niespodzianki (fale wlewające się na pokład) powodują, że warto być nieprzepuszczalnym dla wody i wiatru. Gdy jest ciepło, zawsze można się rozebrać. Dlatego ubieram się na cebulkę.