Nudna wilgoć
Nocna jazda autokarem, „zaokrętowanie” i… Dzisiaj płyniemy w miarę blisko. Tylko 2 godziny drogi na łowisko. Ładne mi „tylko”. Łykam Aviomarin – nie pragnę sprawdzić, czy mam chorobę morską, chcę tylko spokojnie łowić ryby. Biorę go tylko z samego rana, bo później mój organizm się przyzwyczaja, a mózg spokojnie skupia się na połowach. Tak się składa, że całą drogę płyniemy w niewielkim, ale za to przenikającym deszczyku. To nie jest fajne. Jeżeli w tym czasie łowiłoby się ryby to inna sprawa, a tak - przenika mnie tylko nudna wilgoć.
Po drodze przygotowuję swoje „stanowisko”. Obok umieszczonego zaraz po wejściu w specjalnym uchwycie wędziska (dla niewtajemniczonych – to sposób rezerwacji miejsca, z którego będzie się łowić) podwieszam do relingu organizer. Wcześniej korzystałem z pudełek i muszę powiedzieć, że była to mniej wygodna opcja. Oczywiście pudełka mam niedaleko, ale teraz wymiana np. pilkera jest dużo szybsza. Ten organizer to doskonały pomysł.
Płyniemy – dalej nuda, ale w sumie zapomina się o niej już przy pierwszym zwolnieniu obrotów silnika przez szypra. Od razu wszystko przestaje być ważne, bo już zaraz zaczniemy łowić. Sygnał i przynęty ruszają w kierunku dna. Mam na końcu zestawu podczepionego 250-gramowego Tobiasza. Multik oddaje plecionkę odrobinę wolniej niż kołowrotek kabłąkowy, ale jest to najwyżej 5-10% (wartość szacunkowa, ale obiecuję, że kiedyś zmierzę).
Przynęta osiągnęła dno
Przynęta dotknęła dna i przy pierwszym podniesieniu czuję, że na dole coś się uwiesiło. Nigdy tak jeszcze nie miałem. Zwykle na pierwszym napłynięciu nie ma ryb (może to taka tradycja szyprów), ale tym razem jest inaczej. Większość wędzisk wygięta – co oznacza, że większość ciągnie ryby. Wszyscy pompują, pompują i… pompują, bo aby wyciągnąć rybę albo ciężkiego pilkera z głębokości 70 m to trochę trzeba się napracować. Ciągnę i ciągnę i gdyby nie licznik przy multiku, to nie widziałbym jak długo jeszcze. No, już widać postęp – jestem w połowie drogi.