Miejscówka pachnąca rybą
Dochodzimy do miejsca, gdzie rzeka tworzy znakomitą miejscówkę. Zawsze mówię, że tu jest ryba i kiedyś ją złowię, chociaż nigdy nie miałem tu choćby trącenia. Zaczynamy. W pierwszym rzucie zaliczam złośliwy zaczep. Kiedy próbuję odstrzelić woblera, syn na głos liczy rzuty: "Raz, dwa, trzy, cztery, mam, mam!" W pierwszej chwili myślę, że żartuje. Zerkam w jego stronę i widzę wygięty pulsujący kij. To nie żart. Ryba idzie prosto w zwałkę. Grzesiek kładzie dłoń na szpuli kołowrotka. Dobrze, że ma świeżo nawiniętą trzydziestkę Dragon-V Strong. Chwila przeciągania liny kończy się wyjściem troci do powierzchni. Niesamowity kocioł, ryba przewala się kilka razy z boku na bok, jeździ na ogonie, dwukrotnie pięknie skacze. Nie wiem co mam robić, nagrywać film czy szukać miejsca do podebrania? Troć próbuje raz jeszcze wejść w krzak, nurkuje po czym strzela do góry wykonując efektowne salto i... luz. Tak znienawidzony przez wędkarzy luz na żyłce. Grzesiek zwija bez słowa, patrzy przez chwilę na zdemolowaną tylną kotwicę woblera i siada na trawie. Akcja trwała kilkadziesiąt sekund, a mi wydaje się, że minęła cała wieczność. Wyciągam termos i przez chwilę pijemy herbatę w milczeniu. "Osiemdziesiątka była." - przerywa ciszę syn. "Nie przesadzaj, ponad siedemdziesiąt na pewno, ale jaka kondycja." - odpowiadam. Tak czy inaczej jego życiówka. Grzesiek dogina szczypcami kotwiczkę. Coś musiało puścić. Żyłka mocna, model V Strong sprawdzony przez wiele sezonów, agrafka też dała radę, najsłabsza była kotwica. Przynajmniej wiemy, że dzisiaj gryzą.
Kolejna strata
Schodzimy powoli w dół rzeki obławiając kolejne miejsca. Około dziesiątej syn urywa swojego ulubionego wobka na suchej gałęzi olchy rosnącej na drugim brzegu. Coś przebąkuje o podjechaniu po niego samochodem. Wykręcam się bolącym od tygodnia kolanem, do auta jest ze dwa kilometry. Proponuję zdjęcie przynęty po zakończeniu łowienia. Wiara w ten wabik jest tak silna, że Grzesiek postanawia odbyć po niego pieszą wędrówkę. Ja łowię dalej. Rzucam pod przeciwległe krzaki, wzdłuż których idzie fajna rynienka. Kilka obrotów korbką i czuję mocne uderzenie. Zacinam odruchowo i PRO Shad zaczyna miło pulsować. "Siedzi!" krzyczę do oddalającego się syna, ale już mnie nie słyszy. Ryba nie jest duża, walczy chwilę w nurcie, po czym zaczyna młynkować na powierzchni. Dociągam ją do brzegu i ląduję wyślizgiem. Dzwonię do Grześka, który wraca biegiem, aby zrobić zdjęcia. "Coraz mniejsze łowisz" - komentuje moją zdobycz. "Ale jest, kolejna zaliczona." - odpowiadam nieco urażony. Robimy kilka zdjęć, po czym zwracam jej wolność. "Mam już dzisiaj swoją trotkę, w nagrodę że tak szybko do mnie przybiegłeś pojedziemy po twojego woblera." - mówię do syna.