Wasze historie i testy

Dziesięć minut i ryba - Trochę mi się nie chce

SPIS TREŚCI

Trochę mi się nie chce

Idziemy powoli w kierunku samochodu. Grzesiek nieco mnie wyprzedza i skręca nad rzekę w miejscu porannej akcji. Wiem, że będzie katował miejscówkę przez dobre kilka minut. Trochę mi się nie chce, jestem dziwnie rozleniwiony, ale wlokę się za nim. Przedzieram się przez stos patyków naniesionych przez bobry i zajmuję miejsce, od którego dzisiaj zaczynałem. Rzucam kilka razy. Kiedy wobler jest na środku rzeki przestaję czuć jego pracę. Znowu jakiś śmieć pewnie się uwiesił. Szarpię wędką, aby go strącić i łapię miękki opór. Co jest? Kij wygina się mocniej, szarpię drugi raz i natychmiast dostaję kontrę. Ryba! Krótki terkot hamulca, troć oczywiście idzie w krzaki. Grzesiek już widzi, że mam rybę. Zsuwa się po burcie na piaszczystą łaszkę pod brzegiem i przyjmuje najlepszą w tym miejscu pozycję do podebrania ryby nie zważając na wlewającą się do gumowców zimną wodę. Przeciwnik harcuje od lewego do prawego krzaka. Nie mogę podprowadzić ryby bliżej syna stojącego w wodzie. Na domiar złego, troć zaplątuje żyłkę w wystający z wody patyk. Jakimś cudem, po chwili sama się odczepia. Pierwsza próba podebrania nieudana, ryba odjeżdża jeszcze raz w nurt. Drugie podejście trafione, Grzesiek łapie rybę i w tym momencie wobler wypada z jej paszczy. Głaskam Pro Shada po rękojeści; dobry kijek, utrzymał zdobycz. Jest dużo większa niż poprzednia. Krótka sesja fotograficzna, buzi i do wody. Troć odpływa jak torpeda ochlapując mnie na pożegnanie. "Ty farciarzu, pozamiatałeś; ile razy rzuciłeś w tym miejscu?" - pyta syn. "Może ze cztery?" - odpowiadam przewrotnie.

Jutro złowię na nią rybę

Jedziemy na zbiórkę. Okazuje się, że oprócz moich dwóch jest jeszcze złowiona jedna ryba także w formule C&R. Otrzymuję gratulacje od pozostałych uczestników. Nagrodą za zwycięstwo jest wędka Dragon Viper Ranger 42. Daję ją Grześkowi na osłodę straconej życiówki. "Masz, z tej ci nie spadnie." - mówię. Syn przez chwilę ogląda kijek. "Jest śliczna, jutro złowię na nią rybę" - odpowiada ze śmiertelną powagą. Następnego dnia znowu docieramy nad rzekę o brzasku. Grzesiek idzie prosto na wczorajszą rybodajną miejscówkę. Ja zaczynam kilkadziesiąt metrów wcześniej. Po kilkunastu minutach słyszę głośne "Mam, mam, siedzi!" Biegnę w stronę syna i staję jak wryty. Holuje rybę dokładnie w miejscu mojego wczorajszego sukcesu. W dodatku kolejny skoczek się trafił; troć miota się po powierzchni prezentując cały gamę różnych akrobacji. Kij pracuje na najwyższych obrotach amortyzując wszelkie zrywy przeciwnika. Zsuwam się na łaszkę i czekam na podprowadzenie ryby. Jeszcze dwa krótkie odjazdy i zmęczona troć wpada w moje ręce. Podaję ją Grześkowi i z trudem gramolę się na górę. Dopiero teraz czuję ból w kolanie i błoto w gumowcu. Ryba jest ciut krótsza od mojej wczorajszej. Niesamowite, dwie złowione i jedna urwana z jednego miejsca w dwa dni. Syn wypuszcza trotkę i podnosi ręce w geście triumfu. Czas na herbatkę. Wyciągam termos. Grzesiek czyści z trawy rękojeść Dragona Vipera. "Jak wędka, chyba lepsza od tej sztywnej pały, na którą łowiłeś dotychczas?" - pytam. "No pewnie, a jaka łowna, dziesięć minut i ryba, nie zauważyłeś? Ręce to mnie dzisiaj będą boleć od holowania tych troci." - odpowiada uradowany.

Mariusz Sulima & Klan