Nie od dzisiaj wiadomo, że zagorzałe wędkarstwo ma z rozsądkiem niewiele wspólnego. Spokojnie można by pewnie wielu z nas skierować na specjalistyczne leczenie (na głowę oczywiście). Jednak czym bez takich dewiacji byłoby życie?
Oczywiście na samym końcu tych naszych niestandardowych zachowań są ryby (tak, taak, oczywiście – lekarz kazał przytakiwać), ale przecież są dostępne również w sklepie, a tam jakoś na takie poświęcenia nie jesteśmy gotowi.
Jakie poświęcenia? Ano, na przykład takie...
Zima (jakże miło sobie w ten sierpniowy skwar o niej pomyśleć) mrozi ostro. Już po lodzie śmigają śmiałkowie chcąc dobrać się do okoni. Ja oczywiście inaczej. W ręku spinning (oczywiście z multiplikatorem), a w sercu nadzieja na to, że jakiś zimnolubny pstrąg zechce zaszczycić mnie swoim towarzystwem. Powiecie, że to nic szczególnego. Owszem, gdyby nie ten silny i przejmujący wschodni wiatr połączony ze śnieżną zadymką byłoby całkiem przyjemnie. Stojąc w zaciszu za drzewem piję gorącą herbatę z termosu. Dobrze, że szybko robi się chłodna, ale i tak czuję „gorąc” na szkliwie zębów. Ciekawe czy szkliwo pęka w takich okolicznościach?? Gdy się rozglądam napada mnie uporczywa myśl-pytanie: I po co ja tu jestem, skoro rzeka prawie zamarznięta i trzeba szukać bardziej wartkich odcinków, bo tylko tam da się podać przynętę…