Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się dawno temu, właściwie można by rzec od urodzenia. Wraz z wiekiem, moja pasja łowienia ryb rozwijała się aż do momentu uzyskania statusu „choroby wędkarskiej nieuleczalnej” ;)
Pierwsze kroki stawiałem z wędką spławikową. Gdy tylko osiągnąłem wiek ustawowo umożliwiający wędkowanie spinningowe, zaczęła się moja przygoda z drapieżnikami, która trawa i trwa, i mam nadzieję, że końca jej nie będzie.
Przez wiele lat uganiałem się wyłącznie za szczupakami, których w okolicznych jeziorkach było bez liku, jednak wielkościowo bardzo ciężko było o okazy.
W pewnym momencie zaczęło jednak brakować różnorodności i wkradła się monotonia spinningowania. Zacząłem szukać alternatywy dla jeziorowych szczupaków, czyli gatunków ryb, które wypełniłyby cały rok spinningowy. I w takich okolicznościach w moim kalendarzu wypraw zaczęły pojawiać się kolejne gatunki, na które zacząłem „polować”. Należały do nich sandacze, bolenie, sumy, klenie, jazie, pstrągi, okonie, a nawet białoryb, który czasami lepiej współpracuje z małymi przynętami niż drapieżniki. W ostatnich latach dużo więcej czasu poświęcam łowiskom rzecznym, zarówno małym w poszukiwaniu pstrągów potokowych, jazi i kleni, jak też i królowej polskich rzek Wiśle, w nurcie której można złowić każdą rybę.
Wisła w moich rejonach jest bardzo chimeryczną rzeką. Można mieć wiele kiepskich wypraw, po czym trafia się na jednej z wypraw na parę godzin ostrego żerowania ryb i wyniki wynagradzają wcześniejsze niepowodzenia.
Od kilku lat należę do społeczności portalu wędkarskiego Haczyk.pl – to przyjazny portal; znajduję tutaj dużo użytecznych i wszelakich porad, a przede wszystkim przyjaźń i pomocnych użytkowników. Do tego zgrana ekipa administratorów i zarządców, więc czegóż chcieć więcej? Dzięki portalowi i jego właścicielowi Tomkowi Siudakowi udało mi się nawiązać współpracę z Design Fishing. Firma miała przekazać mi do testów sprzęt wędkarski. Długo nie musiałem czekać na przesyłkę i w moich rękach wylądował najnowszy sprzęt wyprodukowany na obecny sezon. Do pierwszych testów dostałem od przedstawiciela firmy pana Waldemara Ptaka:
- kijek z najnowszej serii na rok 2016 CXT Spinning, a dokładnie model CXT Spinning MicroSpecial MS-X 2,28 m 2,5-16 g,
- NanoCore X4 - plecionkę o przekroju 0,06 mm,
- Invisible Fluorocarbon - o przekroju 0,14 mm.
Pierwsze wrażenia
Moje pierwsze wrażenie po otrzymaniu przesyłki są pozytywne.
Kijek wygląda bardzo delikatnie i pierwsze, co wyraźnie zauważyłem to waga wędziska – a mianowicie jest bardzo lekki i można go bezproblemowo trzymać w dwóch palcach za dolnik.
W praktyce nie czuć go w dłoni, więc długie całodzienne wyprawy nie powinny powodować bólu dłoni, nadgarstka, a tym bardziej ramienia po oddaniu setek rzutów. Do tego widać dbałość o szczegóły wykonania i wykończenia. Jedna jeszcze rzecz, która mnie zaciekawiła: oczko na mocowanie przynęty nie jest umieszczone w linii przelotek i kołowrotka tylko przesunięte o 90 stopni. Zaciekawiło mnie to rozwiązanie i w praktyce zdało egzamin. Takie usytuowanie niweluje czepianie się przynęty o luźniejszą żyłkę czy plecionkę podczas zapinania tam wabika.
Plecionka, jak to plecionka; na pierwszy rzut oka niewiele o niej można powiedzieć; ot, splot nici… Może jedynie mogę dodać, iż nie jest sztywna.
Fluorocarbon - jakoś nigdy nie stosowałem go, gdyż nie miałem do tego rozwiązania przekonania, ale może po bliższym zapoznaniu się z tym fluorocarbonem zmienię zdanie? Kto wie, zobaczymy, co wyjdzie w praktyce, po kilku rundach na łowiskach z różnymi rybami.
Niebawem nastał dzień pierwszych moich testów. Czas się znalazł, za to pojawił się dylemat: gdzie tu jechać?? Rybka na kiju mile widziana, by przekonać się o zachowaniu wędki nie tylko podczas ściągania wabika, ale również przy braniu i podczas holu. Wybór padł na jeden ze zbiorników małopolskich, co jakiś czas jest zarybiany pstrągiem tęczowym. Ryba czysto sportowa i zazwyczaj wariacko walczy na wędce, kręci świece i młynkuje - do testów bardzo dobry przeciwnik.
W domu szybki montaż zestawu. Do wędziska podpinam kołowrotek wielkości 2000 z nawiniętą plecionką oraz na koniec zestawu fluorocarbon i agrafka. W kamizelkę pakuję kilka pudełek z błystkami, gumami, woblerami i w drogę. Po przybyciu na łowisko niestety pogoda mnie nie rozpieszczała. Silny wiatr z przelotną mżawką oraz przeszkadzająca łowieniu fala powinny mnie zniechęcić, ale utwierdzany w postanowieniu spinningowania maksymą „nie ma złej pogody na ryby” zarzuciłem rynsztunek na siebie, wędka w rękę i praktyczne rozpoznanie sprzętu czas zacząć.
Przez kilka godzin machania przerzuciłem różne przynęty. Wędka wydaje się bardzo delikatna jednak doskonale spisuje się zarówno przy gumkach na mniejszych główkach i przy obrotówkach o wielkości 2 i nawet 3. Blank wygina się płynnie acz do pewnej granicy, której raczej nie przekracza, więc nie jest to typowa kluska. Łatwo operuje się przynętą, jednak długość, którą miałem do testowania jest troszkę za krótka do łowienia z brzegu. Wagowo zakres przynęt jakimi operowałem wahał się od 0,9 g do 10 g. O ile przynętami, o wadze 0,9 g do tak powiedzmy 3 - 4 gramów ciężko rzucić daleko, o tyle ważące powyżej 4 g przynęty lecą bezproblemowo i oferują łowienie na dłuższym dystansie. Wiadomo, że w tych trudnych warunkach pogodowych krótsze loty małych przynęt mogły też być spowodowane użyciem plecionki zamiast żyłki - plecionka ma większe tarcie o przelotki i dość szybko mała przynęta wytraca prędkość w locie, a zatem i zasięg.
Wędka pod rybą
Wracając do prób na rybach, brania były bardzo delikatne. Tęczaki tylko podskubywały przynętę i było je trudno przyciąć. Jednak w końcu, po długich poszukiwaniach skutecznej przynęty i znalezieniu optymalnego momenty zacięcia, udało się przyciąć pierwszą sztukę.
Wędka pracowała pod ciężarem rybki wyśmienicie. Blank świetnie amortyzował jej każdy zryw i odjazd. Z racji bardzo krótkiego dolnika można by rzec, że stanowiła przedłużenie mojej ręki podczas holu. Pomyślałem sobie, iż skoro już jest rybka na haku, to by wypadało kilka fotek zrobić z fazy holu… Ta próba obfotografowania skończyła się tak, jak można było przewidzieć... Stojąc po pas w wodzie, jedną ręką operując wędką z szalejącym na końcu zestawu tęczakiem długim pod 50 cm, w drugiej ręce aparat fotograficzny i rozpaczliwe próby uchwycenia w kadrze kijka podczas akcji - nie mogło się to skończyć dobrze. Wędka przez kilka chwil naprawiała moje błędy zaistniałe podczas tej ekwilibrystycznej akcji i mimo wydatnej jej pomocy, po chwili rybka się spięła. Na pamiątkę zostały mi dwie fotki, na których widać zaledwie ugięcie wędki i to nie całej podczas holu.
Cóż, dostałem bolesną nauczkę, by jednak skupić się na holu, jeśli się chce mieć zdjęcie z trofeum, a nie dokumentację akcji w samotności. Całe szczęście, że nie była to ostatnia rybka tej wyprawy. Po kilku chwilach miałem kolejne branie. Tym razem bez udziału aparatu skupiłem się na holu, udało się wyciągnąć kolejnego tęczowego koleżkę. Był nie za duży, lekko ponad 40 cm, ale i taka zdobycz mnie ucieszyła. Na delikatnym zestawie hulał wspaniale, a wędka zrobiła swoje.
Po tej rybce z zestawu usunąłem przypon fluorocarbonowy, na jego miejsce dowiązałem agrafkę wprost do plecionki by sprawdzić czy ta zamiana wpłynie na brania. Ciężko jednak stwierdzić czy zabieg ten wpłynął na ilość brań, gdyż szybko złowiłem następnego tęczaka. Warto pamiętać, że gatunek ten nie jest super ostrożnym dzikusem, wyrosłym w zagrożeniu płynącym ze środowiska naturalnego, ten tęczak jest tylko „hodowlanym spaślaczkiem”; w tej sytuacji czekają mnie kolejne testy z fluorocarbonem. Tym razem na kleniach i jaziach, wyniki prób z tymi rybami powinny być miarodajne. Niedługo po złowieniu tej rybki musiałem kończyć wędkowanie, a zarazem pierwsze testy i wracać do codzienności, do pracy i obowiązków trzymających mnie z dala od wędkarstwa.
Podsumowanie
Podsumowując, udało mi się przechytrzyć 3 pstrągi tęczowe, jednego spiąłem podczas prób dokumentacji holu, a dwa udało się wyciągnąć. Ręka po kilkugodzinnej eskapadzie w ogóle nie odczuwała zmęczenia. Wędka spisywała się nienaganie. Wspaniale amortyzowała wszystkie zrywy ryb i niwelowała błędy zaistniałe podczas holu. Według mnie Jedynym mankamentem jest to (choć dla niektórych może to być zaletą), że wędka przez swą delikatną „kluskowatość” jest wolna podczas zacięcia. Niestety wspaniała praca podczas holu jest okupiona brakiem „wspomagania” podczas błyskawicznego twardego zacięcia i dla osób z wolnym refleksem nie będzie pomocna podczas tej krótkiej czynności. Jeśli jednak uda nam się wciąć rybę wydaje się, że większość błędów wynikłych podczas holu potrafi sama naprawić. Ja co prawda spiąłem jedną rybkę dziś, ale to wynikało z mojej ekwilibrystyki podczas prób sfotografowania akcji.
Plecionka nie uległa zniszczeniu i nie zdążyła się odbarwić podczas tych kilku godzin łowienia. Do pozytywnych cech plecionki zaliczam też fakt, iż dość dużo czasu łowiłem obrotówkami i tylko jedna broda powstała na lince, jednak nieduża i szybko się z nią uporałem. Wspomnę też o tym, że plecionka jest dość „cicha” podczas ślizgania się po przelotkach, gdy ściągałem przynętę. Co do fluorocarbonu, to tak jak już wspomniałem; wymaga on jeszcze zastosowania podczas łowienia innych gatunków ryb i w innych warunkach. Po tych próbach będę mógł zapewne napisać coś więcej. Kolejne testy mam nadzieję już niebawem.
Pozdrawiam i życzę Czytelnikom połamania kija!
Krzysztof Gutowski
O serii spinningów CXT przeczytasz tutaj.