Pochmurne, zaniesione niebo, siąpiący deszcz, wiatr i spadek temperatury powietrza. Nie przeszkodziło to jednak zawodnikom stawić się o 5:30 rano przy moście na rzece Trzebośnica* w miejscowości Łoiny/Wola Zarczycka. Uczestniczyli oni w VII edycji "Pstrąga Trzebośnicy" zorganizowanej przez miejscowe koło "Szuwarek" w Nowej Sarzynie. W tym roku przyjechałem na „Pstrąga Trzebośnicy” zachęcony dobrymi efektami i niespodziewanym, wysokim drugim miejscem podczas poprzedniej ubiegłorocznej edycji zawodów. Zawody początkowo zaplanowano na 17 sierpnia, ale ostatecznie zostały przeniesione na tydzień później – 24 sierpnia. Na miejscu zastałem niską, niemal krystalicznie czystą wodę ospale sączącą się pomiędzy kamieniami.
Szczęście pstrągiem pisane
Coraz mniejsza populacja pstrąga spowodowała, że organizator zawodów zastrzegł, że każdy wymiarowy potokowiec punktowany będzie poczwórnie. Niniejszym, teoretycznie oznaczało to tyle, że zawodnik, któremu się poszczęści i zgłosi rybę może czuć się zwycięzcą. Jak się później okazało, nikt nie złowił tytułowego potokowca pomimo tego, że jeden z zawodników (mój kolega i znający to łowisko Radek) miał na kiju ładnego pstrąga. Po ubiegłorocznej VI edycji „Pstrąga Trzebośnicy” wywnioskowałem, że w walce o miejsca w czołowej szóstce i miejscach na upragnionym podium zadecydują klenie i okonie, których obecności w rzece można się spodziewać praktycznie na całym odcinku. Jak się później okazało, moje przypuszczenia były słuszne.
Odzież na deszcz
Z uwagi na padający deszcz ze zmienną intensywnością (chwilami konkretnie lało) i zapowiedź długotrwałych opadów, miałem na sobie kapotę, czyli kurtkę przeciwdeszczową, a pod spodem wygodną, ciepłą, czarną bluzę polarową Salmo z kapturem, zabezpieczającą mnie przed wychłodzeniem. W zestawie z bielizną BodyMate (Dragon) ubranie zapewniło mi komfort łowienia, w tym odpowiednią koncentrację i dobre samopoczucie przez cały czas trwania zawodów. Co prawda, nie brodziłem, ale mimo to na wierzch założyłem gumowe wodery. Brnięcie w mokrej trawie wysokiej po mój pas szybko skończyłoby się przemoknięciem do suchej nitki, a dzięki woderom nogi pozostały suche i ciepłe do końca tury. W małej, wąskiej, czystej i stosunkowo płytkiej rzeczce (chociaż zdarzają się też głębsze dołki), jaką jest Trzebośnica, brodzenie nie jest wskazane. Przez pięć godzin przemierzałem kilkukilometrowy fragment na zmianę: raz prawym, a raz lewym brzegiem. Zachowywałem się możliwie cicho i ostrożnie, niczym sarna przy paśniku, aby nie spłoszyć ryb w łowisku, zajmujących miejsca w rynienkach i dołkach nieraz bardzo blisko brzegu.
Sprzęt na klenie i okonie
Na potrzeby zawodów przygotowałem dwa zestawy. Kolejno: z myślą o pstrągach i kleniach składający się z kultowego kijka pstrągowo-kleniowego Dragona HM80 Silver Demon dł. 2.75 m, c.w. 2 - 14 g o akcji med.-fast, z kołowrotkiem NanoLite FD 1020i z nawiniętą żyłką Team Dragon Spinn 0,16 mm; a także o okoniach - z wklejanką Fishmaker dł. 2,60 m, c.w. 1 – 7 g o akcji Fast, w zestawie z młynkiem Ultima II FD 820, żyłką o średnicy 0,14 mm Nano Crystal. Przemieszczanie się z dwiema wędkami nie było łatwym zadaniem, ale takie były moje założenia taktyczne. W miejscach z szybszym, wartkim nurtem o większym przepływie, gdzie spodziewałem się kleni sięgałem do pudełka z woblerami Salmo Tiny i najmniejszymi 2,5 cm tonącymi Hornetami. Na woblery Salmo Tiny w wersji tonącej (oznaczenie katalogowe SI, GRH) przechytrzyłem kilkanaście kleni, w tym dwa wymiarowe 26,7 i 27,5 cm. Kluczem do sukcesu było zajmowanie stanowisk powyżej czatujących ryb i zachowanie kilkumetrowej odległości od brzegu. Używałem paproszków uzbrojonych w lekkie główki jigowe Dragon V-Point z serii X-Fine oraz Mustad z serii Micro 0,8 - 4 g, które posyłałem w łowisko bez pomocy troka bocznego. Dno Trzebośnicy jest czepliwe, obfituje w gałęzie i podwodną roślinność, co wiąże się z niemałymi stratami przynęt. Zastosowanie nawet delikatnych ołowianych pałeczek czy oliwek było bezcelowe. Pasiaki reagowały na powoli opadające paproszki (Jumper V-Lures JU10S-10-00, S-55-001, S-40-000) 2,5 cm oraz większe 5 cm (Hitman S-01-141 i P-BT) i atakowały je, gdy zbliżyły się do dna lub podczas ich prowadzenia niewielkimi, niespiesznymi skokami. Wynik nie był oszałamiający, oprócz kilku okonków, którym brakowało zaledwie kilku milimetrów do upragnionej „osiemnastki”, wyholowałem jednego 22,5‑centymetrowego rodzynka. Kilka brań nie wykorzystałem, kilka wymiarowych ryb spadło mi tuż przed obręczą pstrągowego podbieraka Dragona (nr kat. 92-19-042).
Ryby i jeleń
Na moim koncie były trzy punktowane ryby. Tym samym rosła cicha nadzieja na dobry wynik. Miałem świadomość, że inni zawodnicy łowili pojedyncze klenie i okonie. Przy stoliku sędziowskim usłyszałem, że niektórzy mieli kontakt z krótkimi szczupakami. Radek oprócz swoich pięciu minut, mogących być Jego niezwykłą przygodą z pstrągiem, który ostatecznie spadł i „dał płetwę” w rwący nurt, zaliczył także na polanie rzadkie spotkanie z jeleniem. Ten jednak nie był zainteresowany pamiątkową sesją zdjęciową i szybko zniknął w pobliskim zagajniku. Oprócz odciśniętych dużych charakterystycznych kopyt w miękkiej, zmoczonej glebie, ślad po nim zaginął.
Dlaczego warto?
Podczas ogłoszenia nieoficjalnych wyników okazało się, że zwycięzcą VII edycji zawodów zostaje Janusz Ryczkowski z Nowej Sarzyny – producent woblerów i uczestnik spinningowego Grand Prix Polski, drugie miejsce zajął Norbert Maczuga z Nowej Sarzyny. A więc gospodarze górą! Ja jestem sklasyfikowany na szczęśliwym trzecim miejscu. To mój drugi start „Pstrąga Trzebośnicy” i drugi rok z rzędu na pudle, tym razem na najniższym stopniu. W drodze powrotnej żartowałem z tatą (wspólnie wędkujemy i startujemy na zawodach), że za rok pozostaje mi tylko zwycięstwo do kompletu. Na czwartym, pechowym dla sportowca miejscu uplasował się Radek, tracąc do mnie zaledwie jednego okonia. Jak to wśród przyjaciół bywa serdecznie mi pogratulował podając „łapę”. Mam nadzieję, że następnym razem to Jemu dopisze szczęście, a ja będę tym gratulującym. Na tym polega formuła towarzyskich zawodów wędkarskich – ma integrować brać wędkarską, a nie zmuszać do rywalizacji za wszelką cenę i wymuszać niepotrzebną presję, czyli rodzić negatywnie nacechowane emocje. Warto przyjechać na te zawody. Czynię to od dwóch lat z niemałą dozą satysfakcji. Dla samej atmosfery, klimatu, dla ludzi, którzy tworzą nowosarzyńskie towarzystwo wędkarskie. Ta cykliczna impreza ma w sobie coś niebagatelnego, coś wyjątkowego, co wyróżnia ją spośród innych. To nie tylko magia tytułowego „pstrąga”, który prawdę mówiąc na zawodach jest łowiony dość rzadko. Reasumując, impreza przebiegła w bardzo przyjaznej i ciepłej, jak na te chłodne warunki pogodowe, atmosferze. Po odczytaniu wyników, rozdaniu i rozlosowaniu nagród rozpaliliśmy ognisko, gdzie wszyscy mogli się ogrzać i upiec smaczne kiełbaski. Przy wędkarskiej biesiadzie i gawędzie o świeżych wrażeniach znad wody zakończyliśmy VII edycję „Pstrąga Trzebośnicy”. Do zobaczenia za rok!
Mateusz Porada