Gruntówka denna
W czasie zasiadek gruntowych na rzece zazwyczaj używam wędzisk typu feeder. A jednak, pomimo że jest to naprawdę skuteczna metoda, przychodzi czas i warunki, gdy trzeba je odstawić na bok. Jest to czas „wielkiej wody”, przybór. Łowienie z drgającą szczytówką przy wysokim poziomie wody mocno ogranicza wędkarza lub jest nawet czasem wręcz niemożliwe. Zestawy z koszykami zanętowymi, rurkami antysplątaniowymi i innymi dodatkami mają spore gabaryty i nie trzymają się dna będąc znoszone przez nurt w kierunku brzegu. Dodatkowo żyłka na odcinku powierzchnia - zestaw jest narażona na działanie wszystkiego, co w takich warunkach niesie mocno trącona lub nawet całkiem mętna woda. Są to źdźbła trawy, patyczki, gałęzie. W tych warunkach delikatna szczytówka sygnalizacyjna w krótkim czasie po zarzuceniu zestawu traci sens swojego istnienia. W takich właśnie warunkach sięgam po tradycyjne wędziska gruntowe. Użycie go jest wtedy koniecznością.
Zmieniając sprzęt i metodę wędkarz jednak musi liczyć się z konsekwencjami swojego wyboru. Gruntówka denna z użyciem ciężkiego wędziska gruntowego nie jest finezyjnym łowieniem, jest znacznie mniej powtarzalna, jeśli chodzi o skuteczność zacięć brań, jest znacznie mniej precyzyjna. Jednak, jeśli tylko ryba dobrze żeruje a brania są agresywne, można łowić naprawdę skutecznie. Taka gruntówka jest niezbędna i nie da się jej zastąpić nawet feederami o największych ciężarach wyrzutowych. Potrzebna jest tu sztywna szczytówka gruntówki, która nie podda się naporowi nurtu czy drobnych rzeczy wieszających się na żyłce. Zestawy im prostsze, tym lepsze. Ciężarek - stoper - krętlik - przypon - hak. Nie wymyślono do tej pory nic lepszego na trudne warunki w rzece. Duży mocny kołowrotek i wytrzymała żyłka, nawet 0,25 mm, to za mało. Nie łowimy płotek czy krasnopiórek. W brudnej wodzie żeruje węgorz, brzana i sum, a z tymi gatunkami nie ma lekko gdyż biorą mocno, agresywnie, w czasie holu są silne i nieustępliwe. Nie można jednak liczyć na prezenty od losu, szczęśliwy traf, nawet one potrafią zwieść wędkarza mocnym braniem, które kończy się tylko gorzkimi niespełnionymi nadziejami. Przekonałem się o tym wiele razy.
Jeden z tegorocznych wieczorów. Powoli zapada zmrok, szczytówki gruntówek, pomimo że niemałej średnicy powoli zaczynają się rozmywać na tle nieba. Wiatr ucichł, zapadła wieczorna cisza. Brania do tej pory słabe, wręcz żadne. Nagle wędzisko zgina się błyskawicznie w pałąk bez najmniejszego ostrzeżenia. Zacinam mocno pewny swego. Wędzisko ze świstem przecięło powietrze nie natrafiając na najmniejszy opór. Pomimo tak agresywnego brania ryby na wędce nie ma. Zwijam zestaw, zmieniam przynętę i posyłam ją ponownie w to samo miejsce. W głowie kołacze się tylko jedno pytanie: Co to było? Branie wskazuje na brzanę lub suma, jednak tego już się nie dowiem. Nie minęło dziesięć minut oczekiwania, a tu nagle żyłka zluzowała się totalnie. Minęła chwila nim zrozumiałem, że ryba wraz zestawem płynie w moim kierunku. Dwa obroty korbką kołowrotka i zacięcie. Znów w pustkę. Jak można nie zaciąć takiego brania? Jak się okazało - można, a szkoda, bo ryba była na pewno spora, byle malec nie popłynie pod prąd w rynnie o głębokości 3 - 4 m ciągnąc za sobą stugramowy zestaw.