Gdzie jechać? Co łowić?
Miejscówka była piękna. Nurt rzeki toczył się wzdłuż prawego brzegu, następnie pod kątem czterdziestu pięciu stopni odbijał pod lewy i następnie biegł wzdłuż niego. Za tym załamaniem przy prawym brzegu utworzył się blat o głębokości około stu dwudziestu centymetrów. Woda tam tętniła życiem. Dobrze natleniona po wcześniejszym przepłynięciu raf i przelewów stworzyła świetne warunki dla drobnicy, wśród której co jakiś czas można było zobaczyć uderzenie drapieżnika. Sporej wielkości krzaki wikliny wzdłuż brzegu uniemożliwiały jakiekolwiek łowienie z tego brzegu. Będąc nastawionym na łowienie z gruntu, nie miałem ze sobą spinningu. Szybko przejrzałem sprzęt i złożyłem żywcówkę. Wskoczyłem w spodniobuty i wszedłem do wody. Plan był jasny. Idąc w odległości około 10 m od brzegu podawałem zestaw pod nawisy wiklinowych krzewów na brzegu. Nie było to proste i bezpieczne dla zestawu, ponieważ wokół roiło się od zaczepów. Część z nich widziałem i mogłem ominąć, niestety wielu innych nie. Spławiając kolejny raz zestaw zauważyłem, że spławik znika pod wodą, widzę szybko wybieraną żyłkę.
Nie czekam długo, mały żywiec pozwala mi na to, a mnóstwo zaczepów wymusza szybkie zacięcie. Zacięcie skuteczne i wkrótce szczupak ląduje w moich rękach. Trzygodzinne systematyczne spławianie zestawu wzdłuż brzegu przyniosło efekt w postaci jednego brania i jednego szczupaka.