Łowieniem troci zajmuję się od wielu lat, robię to intensywnie. Jestem przewodnikiem wędkarskim i zapewniam Was, że łowienie troci to przygoda w czystej postaci.
Dla mnie troć to przede wszystkim łowienie w morzu. Poławiam ją trollingując, a przy tym używam nieskomplikowanych zestawów. W skład moich wędek wchodzą wędziska i kołowrotki Dragona, a także żyłka i fluorocabon tej firmy. Przynęty to przede wszystkim woblery Salmo. Najbardziej „skomplikowaną” czynnością w obsłudze wędki jest wpięcie i wypięcie „pieska”, czyli planera. Zapewniam, że każdy może złowić troć i nie ma tutaj znaczenia, że nigdy wcześniej nie łowił tej ryby. Obsługa wędki jest prosta, holowanie zaciętej ryby również (dla wędkarza, który już ma na rozkładzie inne drapieżniki). Teraz zapewne wielu z Was zada proste pytanie: Do czego jestem potrzebny ja, przewodnik? I tu leży sedno łowienia troci w słonej wodzie. Morze to duży akwen, tylko pozornie jest bezpieczne i równie pozornie jest łatwym łowiskiem. Już dziesiątki razy byłem świadkiem scen, gdy na kilkanaście pływających łodzi tylko dwie lub trzy załogi łowiły, a reszta załóg miotała się bezsilnie szukając sposobu na trocie. W takich sytuacjach, jak zwykle ważne są niuanse w zestawie, znajomość łowiska i wyczucie troci. To wyczucie akurat nabiera się z praktyką, i także chyba trzeba się z tym urodzić. Więc przebywanie na łodzi z przewodnikiem okazuje się zbawienne, dzięki mojej pomocy wędkarze wracają z trociami na rozkładzie.