Uwielbiam łowić klenie wśród roślin. Spinninguję w rzece-raju dla kleni i dla mnie. Tutaj używam Lil'Bugów; są bezkonkurencyjne.
Rzeka wije się miedzy wzgórzami i przecina pofałdowane pola uprawne, brzegi ma na przemian urwiste i płaskie zalesione. Dno jest najczęściej twarde, piaszczyste a miejscami nawet usiane głazami. Jednak mocno zdziwi się wędkarz, który postanowi brodzić; rzeka w strefie brzegowej wciągnie w muł jego nogi do kolan albo i wyżej, a szeroki i gęsty pas roślin uniemożliwi dalsze brodzenie. Jeśli desperatowi uda się pokonać pas roślin, to po pierwsze wypłoszy ryby, a po drugie zaryzykuje utopieniem się, ponieważ rzeka miejscami osiąga głębokość znacznie ponad 2 m. Z tych powodów najczęściej spinninguję z brzegu, z suchego stanowiska. Niekiedy wchodzę do wody by zająć dogodne stanowisko do rzutu lub wolno przemieszczam się pomiędzy stanowiskami brzegowymi z powodu wygody (brzegi bywają niesamowicie zarośnięte), ale są to sytuacje nieczęste.
Skoro tu jest tak źle…
Możecie zapytać, skoro tutaj jest tak niewygodnie i wręcz tragicznie, to po co tutaj przyjeżdżam? Po ryby i wędkarską przygodę, odpowiadam. Wśród tych roślin, wystających ponad taflę, poplątanych i wijących się pod powierzchnią i falujących długimi warkoczami w nurcie żyją klenie. Niezwykle trudne warunki łowienia zniechęcają do łowiska rzeszę wędkarzy o różnym doświadczeniu, wskutek czego nad wodą jest pusto. Ci nieliczni, łowiący tutaj znają się z widzenia bądź osobiście. I mi to odpowiada. Ta cisza, spokój i wsłuchiwanie się w przyrodę, w rzekę. Tutaj nie ma śmieci, nie ma urlopowiczów, nie rozgrywa się zawodów sportowych. Jest cudnie. Idealne miejsce do kontemplacji. To łowisko się kocha. Kocha lub nienawidzi – do takiego wniosku doszedłem obserwując znajomych, którzy próbowali swoich sił; pozostali rozmiłowani w rzece lub na pierwszej wizycie zakończyli swoją przygodę chcąc szybko o niej zapomnieć by uniknąć traumy.