Koniec wakacji nie oznacza końca trudności w łowiskach. Ryby nie zawsze chcą brać i niekiedy trzeba się nieźle nagłówkować, by je złowić.
Przez długie lata startów w zawodach wędkarskich odwiedziłem nieomal wszystkie łowiska w Polsce (przed zawodami trenuję na danym łowisku), poznałem ich specyfikę i poniekąd zmuszony byłem (o ile chciałem zdobyć punkty jako zawodnik) do szukania swojego sposobu na ryby podczas zawodów. To zaś nauczyło mnie wnikliwie obserwować łowisko, dostrzegać wszelkie znaki mówiące o obecności ryb, łamać stereotypy w technikach prowadzenia i doborze przynęt. Róbcie tak, a wkrótce przyznacie mi rację o skuteczności takiego podejścia. Podstawowy warunek to obserwowanie wody. Odwiedzam też łowiska, w których uwielbiam łowić na upatrzonego.
Ja go widzę, on widzi mnie
Uwielbiam spinningować klenie. Nie jest tajemnicą, że ta ryba jest bardzo płochliwa, ma dobry wzrok i naprawdę wie, co dookoła jej stanowiska się dzieje, na ogół postrzega przyjście i odejście wędkarza. Bardzo często widzi także mnie. Ale… No właśnie, o co tutaj chodzi? Bardzo ostrożnie idę brzegiem korzystając z naturalnych osłon. Unikam tupania, twardych kroków, skakania, chrzęstu kamieni pod podeszwami. O łamaniu gałęzi nie ma mowy, jest to szczególnie trudne w upalne lato lub suchą jesień, gdy ściółka jest wyschnięta na wiór. Na nieznanym łowisku jest to trudne i czasochłonne, na znanym – prosta sprawa.
Najbardziej lubię wysoki brzeg, zarośnięty. Gdy zbliżam się do wody zwalniam kroku, uważnie lustruję wodę i lokalizuję potencjalne dobre stanowiska klenia: rynnę, wypłukany dół przed zawadą, przesmyk, uskok dna, granicę ściany roślin, czyli szukam miejsc, w których lubi „dyżurować” moja ulubiona ryba. W obserwacji nieocenioną przysługę dają mi okulary polaryzacyjne. Gdy wypatrzę rybę szacuję możliwości rzutu, czyli podania przynęty i jej prezentacji. Muszę zrobić to w taki sposób, by ryby nie spłoszyć, a wręcz przeciwnie, przynęta musi sprowokować rybę do brania, do ataku. Bardzo ważnym czynnikiem w złowieniu ryby jest zarzucenie i prowadzenie przynęty, zdecydowanie unikam wrzucenia przynęty rybie na głowę. To najgorszy z możliwych sposobów. O wiele lepszym jest przerzucenie ryby i tu zaczyna się trudny wybór: w którą stronę przerzucić rybę? Możliwości jest kilka, a to znowuż zależy od użytej przynęty. Jeżeli używam standardowy wobler, mogę prowadzić go z nurtem lub w górę rzeki oraz w poprzek pod każdym kątem, trudności pojawiają się podczas używania smużaka; ten najwięcej ryb daje prowadzony z nurtem, ale to nie jest regułą bez odstępstw. Najczęściej staram się sprowadzać smużaka, czyli prezentować go z nurtem, ale ryby widoczne na zdjęciach złowiłem akurat prezentując wobler pod prąd. I tu mogę się pokusić o radę wynikającą z mojej praktyki: nie warto sztywno trzymać się reguł, trzeba próbować najróżniejszych sposobów prezentowania przynęty. Dla mnie skradanie się i wypatrywanie ryb jest wyborną zabawą, daje mi to radość bycia nad wodą i oglądania ryb w swoim naturalnym środowisku. Złowienie ryby jest tylko kluczową sceną spektaklu.
Po zacięciu bardzo silnego klenia z nurtu dopiero zaczyna się dziać na wędce. Moje klenie najczęściej łowię wśród roślin, jeśli takiej żwawej sztuki nie zatrzymam, to błyskawicznie ucieknie w gąszcz i tyle jej widziałem. Od lat łowię spinningiem Dragona klasy HM, więc i dynamiczny hol walecznego klenia jest dla mnie wspaniałą walką, mogę powiedzieć pojedynkiem, w którym ryba na dużą szansę uciec z wędki ale i ja dysponuję wspaniałym orężem. Blank HM jest skonstruowany do łowienia walecznych ryb, pełnych siły i dynamiki, więc najczęściej to w dobrym stylu ja wygrywam z rybą. Staram się w taki sposób holować rybę, aby zminimalizować zerwanie przynęty z rybą – odpływający kleń z moim haczykiem w paszczy to smutny widok. Gdy ryba zaplącze się w zawadach (patyki, rośliny, a niekiedy nawet zerwane żyłki innych wędkarzy) bez wahania wchodzę do rzeki i o ile to możliwe wyciągam rybę i uwalniam. Kusi mnie opisać kilka najmilej wspominanych pojedynków z dużymi kleniami, ale ostatecznie rezygnuję z tego; radujcie się swoimi przeżyciami i sukcesami, bądźcie szczęśliwi swoimi sukcesami nad wodą.
Żyłki
Bardzo lubię łowić z żyłką w zestawie. Od lat współpracuję z Dragonem i mam możliwość łowienia wszystkimi żyłkami tej marki, czy to w ramach testowania, czy własnego wyboru. Do dzisiaj je używam nawet na prestiżowych zawodach. Możecie bez obaw sięgnąć od razu po najdroższe topowe w ofercie żyłki HM80 i HM69, lecz moim zdaniem nawet najtańsza XT69 może być używana do łowienia najtrudniejszych ryb. Trzeba uważnie przeczytać opis w katalogu i na spokojnie wybrać żyłkę pod swoje łowisko.
Zalecam wymianę żyłki na szpuli kołowrotka przynajmniej 2 razy w roku, przy cenie (tych tańszych) za szpulkę 6-10 zł taki zabieg nie obciąża kieszeni, a dzięki temu zawsze mamy niezniszczoną czynnikami zewnętrznymi, w pełni niezawodna żyłkę. Warto to robić, bo nigdy nie wiadomo, w którym momencie wędkowania stoczymy pojedynek z rybą życia.
Pomóż oczom
Nawet sokoli wzrok nie dostrzeże ryby pod błyszczącą taflą wody, trzeba mieć na nosie okulary polaryzacyjne. Dzięki nim łatwo dostrzeżemy rybę, zaczepy czyhające na przynętę lub głaz, na którym możemy się potknąć. O tym się rzadko mówi, ale by nawet najlepsze okulary polaryzacyjne spełniły swoje zadanie i byśmy mogli oglądać kontrastowy (wyraźny i niemęczący oczu) obraz, należy założyć czapkę z daszkiem – daszek zasłania prześwit pomiędzy oprawką okularów a łukiem brwiowym. Używam i polecam czapki Dragona, moje ulubione modele to nr kat. 90-005-05 i 90-016-01. Wykonane z trwałego materiału, posiadają wstawki siateczkowe ułatwiające wymianę cieplną i świetne daszki. Dobrze leżą na głowie, używam je nawet na łódce, gdy wieje wiatr.
Sławek Kubasiewicz, TEAM ŻUŁAWY
fot. Waldemar Ptak
Kołowrotki, które idealnie nadają się do łowienia kleni:
Przynęty Salmo niezwykle skuteczne w połowie kleni, z powierzchni i z toni (przykładowe kolory):