Letni sezon trociowy dobiegł końca i teraz jest dobry czas na jego podsumowanie. Ogólnie rzecz ujmując, przy ekstremalnie niskich stanach wody na pomorskich rzekach łowienie było trudne. Były porażki i sukcesy.
Poszukiwanie letnich srebrniaków to niewątpliwie wyzwanie dla największych twardzieli. Dostępu do rzeki bronią dwumetrowe trzciny, niewiele niższe pokrzywy, osty, jadowity barszcz Sosnowskiego i wiele innych roślin. Większość odcinków rzeki, po których zimą przemieszczamy się bez problemu, od czerwca stają się prawie niedostępne. Stada komarów, końskich much i kleszczy także nie umilają łowienia. Rankiem przyjemny chłodek bardzo szybko zamienia się w nieznośny upał trwający zwykle do zachodu słońca. Jeśli dodamy do tego wiele godzin i dni spędzonych nad rzeką bez kontaktu z rybą, to mamy pełny obraz letniego trociowania. Tu nawet młodsza część mojego Klanu (dwóch moich synów) wymięka, a ja miewam chwilami napady zwątpienia. Wówczas zwykle w najmniej oczekiwanym momencie nadchodzi nagroda (albo zachęta jeśli ryba spadnie) w postaci potężnego kopnięcia w kij i wściekłego jazgotu hamulca kołowrotka. Nie ma chyba nic piękniejszego, niż widok zapiętego letniego srebrniaka. Godny to przeciwnik. Potrafi wyczyniać w wodzie i ponad nią niesamowite akrobacje. O sile i szybkości tej ryby krążą legendy i wiem z własnego doświadczenia, że nie bez powodu. Dlatego sprzęt do połowu troci powinien być odpowiednio skompletowany.
Sezon pod znakiem Thrilla
W tym sezonie testowałem wędzisko Dragona Thrill GUIDE SELECT. Pierwsze wrażenia po otrzymaniu tego kija miałem mieszane. Wędka starannie wykonana, stonowane wzornictwo bez fajerwerków - dobrze, bo to nie choinka. Ma łowić a nie bawić wodotryskami i świecidełkami. Długość 2.95 m jest dla mnie optymalna. A teraz trochę plusów i minusów. Z krótszym kijem trochę lepiej przedziera się przez wszędobylskie chaszcze, gorzej jednak prowadzi się przynętę. Trzymetrowe wędzisko pozwala stanąć nieco dalej od brzegu. Często troć stoi tuż przy burcie i zbyt bliskie podejście zwykle płoszy rybę. Dłuższa, 3-metrowa wędka niepotrzebnie męczy rękę, gorzej też wychodzą rzuty z trudnych pozycji. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do nowatorskiego twardego uchwytu Fuji. Jestem fanem korkowych rękojeści. Szybko jednak przekonałem się, że ten model uchwytu ma niepowtarzalną zaletę: świetnie przekazuje na dłoń pracę przynęty oraz każde trącenie o podwodną zawadę (rybę). Nawet najdelikatniejsze branie ryby jest wyraźnie wyczuwalne.
Początkowo te sygnały były nawet irytujące. Nie należę do strachliwych ludzi, ale po pierwszym braniu porządnej ryby puls i poziom adrenaliny podniosły się do niebezpiecznych wartości. Dobrze, że nie łowię plecionką, bo doznania byłoby o niebo większe. Po kilku wyprawach zgrałem się z tą rękojeścią, chociaż nadal twierdzę, iż projektant mógł bardziej popracować nad ergonomią. Teraz kilka słów o sercu wędki, czyli blanku. Ciężar wyrzutu to 10 - 35 gramów. Na pierwszy rzut oka wędka delikatna; nic bardziej mylnego. Ten kij ma naprawdę potężny zapas mocy. Pierwszą rybą na nim zapiętą był ponad siedemdziesięciocentymetrowy boleń. Jazda była przednia, a wędka podczas holu spisała się znakomicie. Ufny w moc sprzętu po kilku wyprawach straciłem ładnego srebrniaka. Blank wytrzymał siłowy hol, zaś kółeczko łącznikowe na woblerze nie. Była jeszcze pęknięta kotwica na obrotówce oraz zerwana nowiutka trzydziestka Dragona. Dalej poszło już lepiej i udało się wyjąć kilka ryb.
Chwile strachu
Przeżyłem też chwile strachu. Nie ma nic gorszego, niż uderzenie o wędkę przynętą wyszarpaną z zarośli. W taki sposób na początku sezonu woblerem załatwiłem mój stary kij. Dwóch moich kolegów podobnie. Thrill na dzień dobry oberwał osiemnastogramową wahadłówką. Wyszarpana z gałęzi wierzby z olbrzymią prędkością przeleciała rzekę i z wielkim hukiem walnęła w blank na wysokości mniej więcej czwartej przelotki. Pierwsza moja myśl: Koniec łowienia! Obejrzałem dokładnie miejsce uderzenia. Nic. Nawet zadrapania lakieru nie znalazłem. Fart? Po kilku dniach poprawka, tym razem ciężką obrotówką i znowu brak śladów. Do końca sezonu blank ostro dostał jeszcze kilkakrotnie. Z Thrillem w rękach zaliczyłem kilka wywrotek, wiele razy próbowałem "nadziać" na szczytówkę przybrzeżne drzewo. Zero śladów na blanku. Wciąż wygląda jak nowy. Nabieram przekonania, że prędzej nogę złamię w kolejnej dziurze bobrowej, niż uszkodzę tą wędkę.
Szybkość blanku
Kijek ma szybką akcję. Przy niskich stanach wody dało się rzucać w miarę celnie nawet kilkugramowym niewielkim woblerkiem. Muszę przyznać, że blank ten ma najlepsze parametry rzutowe ze wszystkich wędek, na które łowiłem. Świetnie się ładuje. Ciężkie wahadłówki naprawdę można posłać na przyzwoitą odległość. Sprawdzałem to na belonach, których łowienie wymaga dalekich rzutów. Uzyskiwałem zasięg o dobre kilka metrów większy, niż używając wędzisk o podobnej długości i deklarowanym ciężarze wyrzutu. Thrilla polecam na najgorsze nawet warunki.
Dobrze, że sezon na ryby w kropki się skończył. W końcu znalazłem czas, by napisać kilka słów o łowieniu. Od kilku wieczorów z rzędu żona widzi mnie w domu i zaczyna wierzyć, że jestem stałym mieszkańcem pod tym adresem :) Naskładało się wiele zaległej pracy, więc przerwę w spinningowaniu wykorzystam do nadrobienia zaległości. Hm..., a może by tak sprawdzić jak się mają jesienne szczupaki i sandacze? Thrill chyba da radę?
Mariusz Sulima & Klan