Testerzy relacjonują

Trolling nie tylko dla orłów

SPIS TREŚCI

Trolling sprzętowo zacząłem skromnie tzw. dorożką, niekiedy wspomagam się prostym uchwytem do wędziska przymocowanym do burty.

Nie będę z siebie tworzył specjalisty w tej dziedzinie (w innych także jest mi do tego daleko), bo moje doświadczenia nie są duże. Jednak frajda, jaką daje mi trolling, skłania mnie do podzielenia się swoimi przemyśleniami.

Kiedyś trolling wydawał mi się bardzo nudnym zajęciem, bo cóż może być interesującego w bezmyślnym ciąganiu przynęty za łódką? Ryby same się zaczepiają i trzeba je tylko wyciągnąć… Mylności mojego poglądu wielokrotnie doświadczyłem jednak próbując tej metody (jako tej niesamowicie skutecznej, jak to w legendach opowiadają ci wszystko wiedzący wędkarze). Nie miałem efektów i tyle. Być może z tego powodu, że przez wiele lat omijałem tę metodę jak tylko mogłem twierdząc, że jest nudna i wolę łowienie z ręki. Nic dziwnego, że nie nabyłem potrzebnego doświadczenia. Nadal łowienie z ręki jest moim ulubionym, ale trolling wszedł już w moje preferencje wędkarskie, wbrew pozorom wzbogacając moje połowy. Jak to się stało? Wiedziałem, że na pewnym jeziorze są łowione szczupaki w trollingu. Zdecydowanie większe, niż te łowione klasycznym spinningiem z ręki. Postanowiłem się przyłożyć do dorożki, bo chciałem jednak coś większego na rozkładzie niż zwykle dotychczas łowiłem klasycznym spinningiem. Zaopatrzyłem się w akumulator i silnik elektryczny oraz odpowiednie przynęty. Te wydatki były konieczne, bo nie uśmiechało mi się wiosłować przez kilka godzin, tym bardziej, że w takiej sytuacji ciężko zapanować nad prędkością prowadzenia wabików. Nie brałem pod uwagę silnika spalinowego, bo na moim łowisku obowiązuje zakaz stosowania „spalinki”.