Testerzy relacjonują

Ponad 200 ryb na macie

SPIS TREŚCI

Potrzebowałem wyjścia poza schemat. Schemat myślenia jak skuteczniej realizować swoją pasję karpiowania. W dodatku w formie, która nie będzie konfliktować obowiązków wobec rodziny, pracy i pozostałej części życia prywatnego.

Musiałem znaleźć taki sposób karpiowania, by liczne zasiadki nie eskalowały napięć i powodowały, że każda wycieczka z wędkami w bagażniku przerodzi się w pasmo niekończących się telefonów służbowych i pilnych e-maili; były i wisienki na torcie w postaci najbardziej irytującego telefonu z domu pt. „Kiedy wrócisz?”.

Z każdym kolejnym rokiem brak wolnego czasu ograniczał mnie coraz bardziej  Doszedłem do prostego wniosku - musiałem skończyć ze schematem „wyprawy na ryby” tj. z kilkudniowymi wypadami (podczas których trudno było trafić w korzystne warunki pogodowe), podróżą samochodem wyładowanym po dach sprzętem, które w praktyce nad wodą często nie wychodziło poza obręb bagażnika. Bo gdybym nie spakował i nie wziął ze sobą wszystkiego, znalazłoby się tysiąc sytuacji, w których okazałoby się ono niezbędnie… Los bywa kapryśny.
Chciałem odejść od planowania na miesiąc czy kwartał wprzód tylko po to, aby w przeddzień wyjazdu zadzwonił najważniejszy klient, że nazajutrz pilnie potrzebuje się spotkać. Itp. itd.
Chciałem skończyć z tym całym stresem i znaleźć rozwiązanie, które dałoby szansę na powrót do radości wędkowania. Pod koniec ubiegłego sezonu postanowiłem działać. Szukając docelowego rozwiązania musiałem zacząć od zidentyfikowania i eliminacji punktów krytycznych. Przemyślane podejście taktyczne powinno przynieść jakiś efekt.


Wolny czas i bagaże

Pierwszym ograniczeniem był wspomniany już wolny czas. Zdecydowałem więc wykorzystywać każdy luźniejszy dzień, noc lub choćby ich część. Drugim ograniczeniem była ilość zabieranego nad wodę sprzętu. Postawiłem na rewolucyjny - jak dla mnie - wariant, w którym pakiet klamotów mogłem jednym kursem przenieść z auta na stanowisko. Proste rozwiązania, ale w praktyce dające mnóstwo korzyści a także komfortu nad wodą. Aby jedno i drugie połączyć i wdrożyć, potrzebowałem jeszcze wody, nad którą dojazd z domu nie zajmie więcej jak godzinę. Inaczej droga na łowisko i z powrotem mogłaby przekroczyć czas moczenia kijów. Dla mnie byłoby to nieracjonalne.

30 minut

Mieszkając na obrzeżu miasta szczęśliwie znalazłem łowisko, na które dojeżdżam w niespełna pół godziny. Niewielka, można powiedzieć „klubowa” woda z dostępem dla ok. 30 wędkujących w sezonie. To mi odpowiadało. I wzbudzało niemałą ciekawość odmiennością od tego, co do tej pory znałem. W ten oto sposób praktycznie cały miniony sezon poświęciłem na kameralny akwen, którego historia sięga ponoć początku lat 70-tych. Z wyboru i w sposób świadomy zrezygnowałem tym samym z dużych, komercyjnych łowisk, które wymagały ode mnie zaplanowania z wyprzedzeniem „wyprawy” a które to wycieczki z każdym kolejnym sezonem stawały się coraz trudniejsze w realizacji.


Trio Rex. Używam m.in. wędzisk karpiowych Mega Baits oraz kołowrotków Trio Rex Okuma – jestem mega zadowolony.Jeśli chcesz więcej łowić

Ta rewolucyjna jak dla mnie zmiana optyki patrzenia na karpiowanie przyniosła mi nadspodziewanie wiele – nomen omen - niespodziewanych korzyści. Po pierwsze – potwierdziłem znaną chyba wszystkim zasadę: jeśli chcesz więcej łowić, musisz częściej bywać nad wodą. Zasada niby oczywista, ale mnie zajęło to dobrych kilka sezonów, abym zdecydował się przełożyć słowa w czyny. Zacząłem wykorzystywać późne popołudnia w tygodniu roboczym, połówki soboty czy niedzielne popołudnia. O pojedyncze nocki np. z piątku na sobotę też było znacznie łatwiej, niż uzyskanie domowej zgody na piątkowo-niedzielne wyprawy. Zniknął problem planowania zasiadki z wyprzedzeniem. Skończyłem wcześniej pracę, to pokrowiec i torba do auta i nad wodę. Mija 30 minut i rozkładam podpórki. Można? A jakże.

Znacznie ponad 200 ryb na macie

Choć początki na nowym łowisku były klasyczne, tj. poszukiwanie miejscówek, dobór zestawów, kombinacje z mniej lub bardziej trafionymi przynętami itp., to dość szybko opracowałem własny pakiet rozwiązań, których konsekwentne stosowanie i doskonalenie przez cały sezon przyniosły mi znacznie powyżej dwóch setek ryb na macie. Dzięki prowadzonym notatkom wiem, że moja skuteczność (ryb wyjętych do liczby brań) wzrosła z 59% podczas pierwszej, marcowej jeszcze zasiadki do 92% już na przełomie wiosny i lata. I to wszystko na nowym łowisku, bez możliwości pływania, sondowania, markerowania itp. komercyjnych praktyk.


Patent na udany dzień

Trio SRS Baifeeder 65. Używam m.in. wędzisk karpiowych Mega Baits oraz kołowrotków Trio Rex Okuma – jestem mega zadowolony.Mogłem sprawdzić skuteczności zestawów końcowych, przyponów, haków, itd. Przy kilku a nierzadko kilkunastu braniach na dobę i podobnej liczbie zasiadek w ciągu miesiąca, statystyka wyznaczała kierunek zmian i praktykowanych później z sukcesem rozwiązań. Pomysły stosowane na jednej wędce, o ile przegrywały z wynikami drugiej (na tym akwenie łowi się tylko na 2 kije) natychmiast były przeze mnie eliminowane na rzecz tych bardziej efektywnych. Namacalnie uświadomiłem sobie jak ważne są detale i jak istotna jest – z punktu widzenia skuteczności – aktywność wędkarza w poszukiwaniu patentu na ten konkretny dzień zasiadki. Przekonałem się niejednokrotnie, że techniczny detal robi kolosalną różnicę w wynikach. Detal na poziomie milimetra w średnicy kulki, czy ułamka grama ołowiu na przyponie zmieniającego wyporność kulki pop-up, czy też metr różnicy w miejscu położenia zestawu.
Na łowisku obowiązuje zarzucanie zestawu ze stanowiska brzegowego i dzięki tysiącom wykonanych przez cały sezon rzutów nie tylko nauczyłem się zarzucać precyzyjnie, ale przede wszystkim dopracowałem się zestawów, które w praktyce nie plączą się w locie czy podczas opadania na dno. Z czasem przekonałem się, że to dla mnie jeden z kluczowych czynników powodzenia: zarzucić i podać zestaw raz a dobrze, tj. celnie i mając gwarancję, że przynęta prezentuje się tak, jak tego od niej oczekuję. Dość powiedzieć, że eksperymenty z kilkunastoma niby-niezawodnymi w takich warunkach materiałami przyponowymi pochłonęły kilkaset złotych kosztów, sprawdziły się hm... różnie, a obecnie noszę w torbie już tylko dwa i to relatywnie niedrogie rozwiązania. Dzięki temu w przyszłym sezonie wydam po prostu mniej.

Powtarzalność brań

I tu w zasadzie docieram do sedna, bez dużej liczby powtarzalnych brań szukanie przyczyn porażek i sukcesów pozostałyby jedynie akademicką analizą przypadku. Jednak żeby branie stało się faktem, musiałem częściej zaglądać nad moją wodę a dystans z domu do łowiska umożliwiał mi to w każdym wolnym czasie. Kolejna korzyść z tzw. wody pod domem, ku własnej ogromnej satysfakcji obaliłem kilka stereotypów wędkarskich. Przykładowo, przekonałem się nie raz, że można łowić amury w wodzie o temp. poniżej 8 stopni, a karpie w wodzie poniżej 4 stopni. Albo, że północny i wschodni wiatr nie sprzyjają połowom. Z moich notatek wynika, że wśród blisko 90 brań w okresie kwiecień-maj blisko ¾ z nich nastąpiło właśnie przy wietrze z tych kierunków. A ciepłolubne ponoć amury lepiej brały w nocy, przy temp. powietrza -3 stopnie niż w ciągu słonecznego dnia z dodatnią temperaturą. Ot, bagaż ciekawych przypadków. Dzięki nim sezon karpiowo-amurowy będzie dla mnie trwał od lodu do lodu.


Więcej plusów

Trio Rex Arena 60. Używam m.in. wędzisk karpiowych Mega Baits oraz kołowrotków Trio Rex Okuma – jestem mega zadowolony.Tych plusów znalazłoby się znacznie, znacznie więcej. Nie sposób nie wspomnieć możliwości poznania licznego grona nowych sympatycznych kolegów, świetnych wędkarzy, z którymi miło jest wspólnie zasiąść przy wędkach. Dzięki nim, a także ich wiedzy i chęci dzielenia się własnymi doświadczeniami szybko się odnalazłem na nowej wodzie i – w mojej prywatnej ocenie – mijający sezon mogę zaliczyć do niezwykle udanych. I wcale nie potrzebowałem do tego kolejnych rekordów wagowych… Póki co wyleczyłem się z takiego podejścia do wędkowania.
Reasumując – kilkanaście dużych wypraw w roku (nie zawsze zakończonych sukcesem) świadomie zamieniłem na kilkadziesiąt krótkich wypadów w sezonie. W tym tylko dwa zdarzyły się bez kontaktu z rybą. Wtedy też, dzięki bliskości do domu, w ciągu godziny zwijałem biwak i w zasadzie zrobiłem to bez żalu. Ryby z tej nowej dla mnie, lokalnej i kameralnej wody rozbudowały i wzbogaciły mój techniczny warsztat łowiecki o całą dekadę doświadczeń. Samo łowienie znów stało się formą spędzania czasu nad wodą z przewagą relaksu i psychicznego komfortu. Bez poczucia piętrzących się, niezałatwionych spraw w domu czy pracy i oczekujących na mój pilny powrót z wyprawy na duże, komercyjne łowiska. W przeszłości takie sytuacje skutecznie psuły całą radość z zasiadki.

Zmiana podejścia i obecna perspektywa, że dziś czy najdalej jutro znów będę mógł stanąć nad wodą i zarzucić kije daje mi naprawdę wiele satysfakcji. Ten eksperyment, jak i cały sezon, wart był wyjścia poza schemat dotychczasowego wędkowania. Małe i lokalne też jest piękne. Tylko czekam, aż lód puści.

Paweł Szymański
TEAM KARPIOWY