Patent na udany dzień
Mogłem sprawdzić skuteczności zestawów końcowych, przyponów, haków, itd. Przy kilku a nierzadko kilkunastu braniach na dobę i podobnej liczbie zasiadek w ciągu miesiąca, statystyka wyznaczała kierunek zmian i praktykowanych później z sukcesem rozwiązań. Pomysły stosowane na jednej wędce, o ile przegrywały z wynikami drugiej (na tym akwenie łowi się tylko na 2 kije) natychmiast były przeze mnie eliminowane na rzecz tych bardziej efektywnych. Namacalnie uświadomiłem sobie jak ważne są detale i jak istotna jest – z punktu widzenia skuteczności – aktywność wędkarza w poszukiwaniu patentu na ten konkretny dzień zasiadki. Przekonałem się niejednokrotnie, że techniczny detal robi kolosalną różnicę w wynikach. Detal na poziomie milimetra w średnicy kulki, czy ułamka grama ołowiu na przyponie zmieniającego wyporność kulki pop-up, czy też metr różnicy w miejscu położenia zestawu.
Na łowisku obowiązuje zarzucanie zestawu ze stanowiska brzegowego i dzięki tysiącom wykonanych przez cały sezon rzutów nie tylko nauczyłem się zarzucać precyzyjnie, ale przede wszystkim dopracowałem się zestawów, które w praktyce nie plączą się w locie czy podczas opadania na dno. Z czasem przekonałem się, że to dla mnie jeden z kluczowych czynników powodzenia: zarzucić i podać zestaw raz a dobrze, tj. celnie i mając gwarancję, że przynęta prezentuje się tak, jak tego od niej oczekuję. Dość powiedzieć, że eksperymenty z kilkunastoma niby-niezawodnymi w takich warunkach materiałami przyponowymi pochłonęły kilkaset złotych kosztów, sprawdziły się hm... różnie, a obecnie noszę w torbie już tylko dwa i to relatywnie niedrogie rozwiązania. Dzięki temu w przyszłym sezonie wydam po prostu mniej.
Powtarzalność brań
I tu w zasadzie docieram do sedna, bez dużej liczby powtarzalnych brań szukanie przyczyn porażek i sukcesów pozostałyby jedynie akademicką analizą przypadku. Jednak żeby branie stało się faktem, musiałem częściej zaglądać nad moją wodę a dystans z domu do łowiska umożliwiał mi to w każdym wolnym czasie. Kolejna korzyść z tzw. wody pod domem, ku własnej ogromnej satysfakcji obaliłem kilka stereotypów wędkarskich. Przykładowo, przekonałem się nie raz, że można łowić amury w wodzie o temp. poniżej 8 stopni, a karpie w wodzie poniżej 4 stopni. Albo, że północny i wschodni wiatr nie sprzyjają połowom. Z moich notatek wynika, że wśród blisko 90 brań w okresie kwiecień-maj blisko ¾ z nich nastąpiło właśnie przy wietrze z tych kierunków. A ciepłolubne ponoć amury lepiej brały w nocy, przy temp. powietrza -3 stopnie niż w ciągu słonecznego dnia z dodatnią temperaturą. Ot, bagaż ciekawych przypadków. Dzięki nim sezon karpiowo-amurowy będzie dla mnie trwał od lodu do lodu.