Złowienie naprawdę fajnych garbusów wymaga szczęśliwego splotu kilku bardzo ważnych czynników. Po pierwsze z całą pewnością mogę stwierdzić, iż jeśli odpowiednio podejdziemy do tematu, fajne sztuki będziemy w stanie łowić w każdym dostępnym dla nas łowisku.
Okoń jest wszędobylski i posiada bardzo szerokie zdolności adaptacyjne. Występuje od wód górskich, poprzez rzeki nizinne, żwirownie, starorzecza, po wszelkie jeziora i kanały dostępne w naszej okolicy. Jednakże sprawa ich namierzenia nie jest tak prosta i oczywista jak się wydaje. Ja swoje poszukiwania zacząłem od jezior, które mam najbliżej pod ręką w okolicach Bydgoszczy. Dlaczego? Przede wszystkim, dlatego by móc być nad wodą często i dobrze zbadać łowisko, a przy okazji ograniczyć koszty związane z dojazdem, zmniejszyć czas dojazdu na łowisko. Samodzielnie wyremontowałem łódkę i zacumowałem ją na jeziorze, które kiedyś znane było z większych okoni. Rozpocząłem żmudną penetrację toni i strefy przydennej wspólnie z synem i kolegą, oczywiście w poszukiwaniu grubych pasiaków. Kilka pierwszych wyjazdów już niemalże mnie zniechęciło. Czesanie hipotetycznie okoniowych miejsc bocznych trokiem przyprawiało mnie o bolesny zawrót głowy. Nie miałem sukcesów. Same maluchy wieszały się na trokowych przynętach. Inne przynęty, jak cykady i wirówki były skuteczne, ale nie był to rozmiarowy „target”, o który mi chodziło.
Na skraju rezygnacji
Łowisko już lada dzień miałem spisać na straty, już szykowałem przyczepę by zabrać łódź na inne jezioro, kiedy to udało mi się (z pomocą echosondy) wyselekcjonować miejsce o twardym dnie na skraju stoku, wolne od podwodnej roślinności. Wtedy też przestawiłem się na grubsze przynęty i z uporem maniaka zacząłem wodę czesać przynętami i kopytkami w rozmiarach począwszy od 5 cm. Na podstawie wcześniejszych obserwacji ilości brań maluchów na "bocznego" wyselekcjonowałem kolory przynęt, na które maluchy reagowały najchętniej. To doświadczenie przeniosłem na większy kaliber przynęt i podczas ósmej wizyty na łowisku w końcu woda się dla mnie otworzyła. Nad wodą stawałem wcześnie rano lub wieczorem, po czym bacznie obserwując wodę, to co dzieje się na echu w toni, zacząłem dostrzegać ataki okoni o wyznaczonych godzinach, w regularnych odstępach. Na tej podstawie wydedukowałem o której godzinie, jak i kiedy okonie wybierają się do swojej stołówki. Przy formułowaniu wniosków bardzo ważne są niuanse, takie jak ustawienie łodzi umożliwiające stukanie gumą po twardym, nie zarzucanie w poprzek wiatru (co znacznie ułatwia kontrolę nad plecionką), ustawienie łodzi na odpowiedniej głębokości.
Klucz do sukcesu
Kluczem do sukcesu okazały się gumy Dragona. Numerem Jeden okazał się Bandit 7,5 cm w kolorze S-30-101 - podobnym do paprocha atakowanego przez maluchy. Główki używałem różne. Najbardziej skuteczne okazały się na 6-metrowej wodzie 10-cio i 12,5-gramowe, których puknięcie w dno skutecznie prowokowało pasiaki. Wklejankę odstawiłem i zacząłem używać ciut twardszego kija - nowy Guide Select Minnow okazał się być strzałem w dziesiątkę. Krótki i odpowiednio skuteczny w zacięciu, które musiało być dość energiczne i mocne. Dodam, iż jak w przypadku sandacza, czasu na reakcję nie miałem zbyt wiele. Ledwo wyczuwalne pstryknięcie należało kwitować zdecydowanym zacięciem. Plecionka japońskiej firmy Momoi o nazwie Ryujin, w kolorze fluo, na młynku Ultima II okazały się być również strzałem w dziesiątkę. Czasami okoń pochwycił gumę w pierwszym opadzie, a obserwacja brania polegała na zauważeniu przesuwającej się w lewo lub prawo plecionki, tnącej taflę wody.
Przypon ochronny
Czy używam „drutów”? Jasne, że tak. Przy okoniach częstym przyłowem okazały się szczupaczki, które na delikatnym kiju sprawiły mi frajdę. Bez przyponu pewnie by ucięły plecionkę, a tak mogłem cieszyć się i taką zdobyczą (oczywiście ostrożnie uwolnioną po podebraniu). Uważam, że Classic Surflon 1x7 Light wytrzymałości do 5 kg i długości 25 cm jest wystarczający, a podczas dobrych brań okoniom to w ogóle nie przeszkadza, a nam daje przewagę przy zapięciu zębatego, którego bez przyponu z pewnością „zakolczykujemy” przynętą w pysku. Najbardziej cieszy mnie zaś widok syna, który po kilku nieudanych wypadach jak szalony ciągnął okonie w przedziale 30 cm. Aha, i jeszcze jedno: używajcie atraktor Shock Bite Okoń, niektórzy mówią że straszy ryby, ja wiem jedno: ci wędkarze nie mają bladego pojęcia o czym mówią. Ja też miałem kilka pustych wypadów, a jak już trafiłem na ryby, to przynętę umazaną kroplami dragonowskiego atraktora łykały mocniej i agresywniej. Zachęcam was do poszukiwania jeziorowych okoni. My teraz z Tomkiem będziemy próbowali dobrać się do pasiaków o rozmiar większych niż dotychczas łowiliśmy. O czym chętnie opowiemy.
Pozdrawiamy
Jakub i Tomek Babiakowie