Dużymi krokami zbliża się styczeń, a wraz z nim okres ochronny najpiękniejszej i najbardziej walecznej ryby naszych wód, czyli szczupaka. Trochę czasu na spotkanie z tym drapieżnikiem jeszcze jednak zostało i żal byłoby nie spróbować szczęścia nad wodą.
Najważniejszą rolę podczas jesiennego spinningowania odgrywa miejsce, w którym spodziewamy się znaleźć wymarzonego esoxa. Ja wychodzę z założenia, że nie ma czegoś takiego, jak woda trudna – są tylko łowiska łatwe i łatwiejsze.
Do pierwszych, w okresie późnojesiennym kwalifikuję duże zbiorniki zaporowe i zalewy, czyli wody o dość regularnej linii brzegowej i zmiennej charakterystyce dna. Nawet bez echosondy, możemy tutaj odnaleźć szczupaka, który spłynie za drobnicą na nieco głębiej położone, podwodne łąki. Oczywiście, namierzenie ich zajmie trochę czasu, ale gdy już się nam to uda, pozostaje tylko stoczyć pojedynek z ładną „mamuśką”.
Drugi rodzaj wód, zdecydowanie łatwiejszy w analizie to mniejsze i większe jeziora i glinianki, zazwyczaj w znacznym stopniu porośnięte w okresie letnim grążelem, grzybieniem, niekiedy trzciną. Pod koniec sezonu, możemy raczej zaobserwować na nich znaczną redukcję roślinności, jednak zanurzone pod wodą korzenie i łodygi stają się świetną kryjówką dla szczupaka, który, o czym należy pamiętać, nie zawsze jest drapieżnikiem żerującym aktywnie – są dni, gdy ustawia się w czatowni i czeka…
Sprzęt, czyli ponad połowa sukcesu
W tej porze roku szczupaki są już na ogół mocno najedzone. Zbierając energię przed zbliżającym się tarłem, przybrały co najmniej kilkanaście procent wagi. Nawet klasyczna i tak popularna w naszych wodach jesienna 50-tka ostro walczy na kiju.
Podstawową cechą dobrego spinningisty okazuje się w tym przypadku rozwaga. Za sobą nieść ona powinna przede wszystkim rezygnację z lekkiego sprzętu – wędek oferujących niewielki ciężar wyrzutu o akcji umiarkowanej czy szybkiej, dających duże ugięcie; czy choćby z lekkiego kołowrotka w niewielkim rozmiarze, którego przekładnia i przełożenie nie pozwolą na szybki, siłowy hol. W naszych rękach powinny natomiast zawitać porządne kije, dysponujące odpowiednim zapasem mocy, kołowrotki wyposażone w dobrze trzymający hamulec oraz plecionki, pozwalającej na szybki i stanowczy hol, nawet dużej sztuki. Wszystko to po to, by niepotrzebnie nie męczyć bardziej walecznej niż kiedykolwiek ryby. Odpowiednio dobrany sprzęt jest w tym przypadku niezwykle istotny – na tyle, by poświęcić mu trochę więcej uwagi.
Wędzisko
Specialist Pro Shad to w okresie przedzimowym mój pierwszy wybór, zarówno w przypadku wędkowania z brzegu, jak i z… łodzi. Pomimo przyzwoitej długości i stosunkowo dużego formatu dolnika, przekraczającego znacznie linię łokcia, sprawdza się idealnie zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku. Przemawia za tym kilka jej cech, które szczególnie sobie cenię:
Lekkość, która pozwala manewrować wędką w dosłownie każdej sytuacji;
- stosunkowo sztywny i piekielnie szybki blank, dzięki któremu błyskawicznie lądujemy rybę w podbieraku;
- świetne przenoszenie drgań na rękojeść pozwalające wyczuć najdrobniejsze nawet skubnięcia (co zdarza się często) w przypadku mniej aktywnych w zimnej wodzie, szczupaków;
- zakres obsługiwanych przynęt z pełnym wyczuciem od około 10 gramów wzwyż (deklarowane 14-42 g wyrzutu), z powodzeniem można stosować zarówno przynęty miękkie, woblery czy ciężkie slidery takie jak Salmo Slider, w wersji nawet 10-centymetrowej.;
- długość 2,60 m umożliwia oddawanie dalekich rzutów z brzegu, jak i dobre manewrowanie przynętą z łodzi w sytuacji, gdy łowimy w dwie, lub więcej osób. Wśród zalet ogólnych, wspomnę również klasowe uzbrojenie oraz przyzwoitą cenę, która, jak na tej klasy kij, naprawdę nie nadwyręża portfela.
Kołowrotek
Szukając tłustych szczupaków w jesienno-zimowych warunkach, musimy zwrócić szczególną uwagę na to, jak nasz kołowrotek spisuje się przy ujemnych temperaturach bądź też w gęstym, ulewnym czy marznącym deszczu. Większość maszynek kiepsko znosi zimowe poranki i wieczory, co może doprowadzić do uszkodzenia mechanizmu lub co gorsza, moim zdaniem – utraty ładnej ryby. Swego czasu, zdarzało mi się żegnać ze sporych rozmiarów szczupakiem czy sandaczem z winy przemarzniętego i kiepsko pracującego mechanizmu hamulca. O ile więc na wędce możemy próbować oszczędzać dobierając ją pod własne upodobania i budżet, o tyle w kwestii kołowrotka powinniśmy wybierać modele sprawdzone i niezawodne. Nawet, jeśli są one droższe od wielu innych.
Drugą istotną kwestią, na którą powinniśmy zwrócić uwagę, jest oferowana przez dany model długość nawoju linki, przekładany na jeden obrót korbką. Właśnie za sprawą właściwego nawoju, jesteśmy w stanie ekstremalnie wolno lub szybko prowadzić przynętę, co w tym okresie okazuje się często kluczem do sukcesu. Przy tym, sam hol na mocnym zestawie, to przy dużej szpuli błahostka – przebiega szybko i bezproblemowo, z korzyścią dla nas, jak i dla ryby. Jedną z konstrukcji, spełniającą powyższe warunki, jest Fishmaker II – w mojej opinii jeden z wytrzymalszych kołowrotków na rynku, który nawet w niewielkiej wersji 1125i, potrafi okiełznać walczącego na drugim końcu linki szczupaka. Bardzo szeroki zakres regulacji hamulca daje poczucie bezpieczeństwa podczas holu, niwelując szansę na przymarznięcie mechanizmu, a sztywny korpus, wykonany z grafitu i aluminium, nie wydaje przy tym najmniejszego pisku. Do kołowrotka dołączone są dwie szpule – głęboka i płytka, lecz to właśnie ta druga przeznaczona do plecionki okazuje się teraz szczególnie przydatna. Wypełniam ją po brzegi plecionką w kolorze żółtym lub jaskrawozielonym fluo, o średnicy od 0,14-0,20 mm. Kolor wpływa na dobrą widoczność brań w pochmurne czy wietrzne dni, natomiast umiarkowana grubość – na odległe rzuty i pewny hol w każdej sytuacji.
Przynęty
Wielu spinningistów popełnia klasyczny błąd, korzystając jesienią z niewielkich, kilkucentymetrowych przynęt. Owszem, ich wielkość wpływa na liczne brania małych szczupaków lub okoni, lecz ogranicza ataki ze strony dużych esoxów, które w tym okresie wolą zjeść raz, a dobrze.
Dlatego też w naszym arsenale na stałe powinny zagościć przynęty duże, o pękatej budowie, emitujące możliwie największą falę hydroakustyczną. Dadzą one dobre efekty zarówno na głębokiej, jak i na płytkiej wodzie. W moim przypadku, najlepiej sprawdza się Mamba II – w wersjach od 10-15 cm oraz Reno Killer w wersji 12,5 cm. Choć obie, za sprawą dużego ogona, mają tendencję do tworzenia silnej fali hydroakustycznej, znacząco różnią się pod względem charakterystyki pracy. Pierwsza bowiem ma tendencję do angażowania głównie ogona, podczas gdy druga, pracuje intensywnie na całej długości, kolebiąc się również na boki.
Ze względu na sporą długość oraz niezbyt agresywne brania szczupaków o tej porze roku, zawsze wyposażam moje przynęty we własnoręcznie wykonaną dozbrojkę, stworzoną na bazie zestawu SELF MADE SURFRSTRAND 1X19. Sporych rozmiarów kotwicę lokuję na dole gumy, tuż przy granicy brzucha, w taki sposób, tak aby nie wpłynęła na sposób jej pracy. To proste działanie zabezpiecza mnie przed atakiem z dołu i zwiększa szanse na zacięcie, nawet gdy ryba uderzy w ostatniej fazie prowadzenia, tuż przy samym brzegu. Właściwe zbrojenie moich gum stanowią stosunkowo lekkie, 3-7-gramowe główki jigowe Mustad Classic, na haku w rozmiarze 5 i 6. Ich zastosowanie pozwala mi na wolne prowadzenie przynęty, ciągłe szuranie po dnie, podrywanie i ekstremalnie wolny opad. To właśnie w tej ostatniej fazie, najczęściej następuje branie – imitacja sporych rozmiarów umierającej rybki skutecznie zachęci każdego szczupaka do ataku.
Zrozumienie ryby, czyli… reszta sukcesu
Stwierdzenie, jakoby ryby w danym dniu „nie żerowały” jest co najmniej błędne, o ile nie niewłaściwe z wędkarskiego punktu widzenia. W mojej opinii, także może być jedynie wymówką, tłumaczeniem szybszego powrotu do ciepłego domu. Owszem, ryba nie zawsze zaatakuje przynętę, ponieważ kieruje się na ogół dwoma względami, z których jeden każe jej mieć wątpliwości. To od nas także zależy, który instynkt weźmie w danej chwili górę.
Pierwszym jest instynkt nakazujący ciągłe zdobywanie pokarmu, skutkujący bezwarunkowym wręcz atakiem na naszą przynętę. Najczęściej doświadczymy tego typu zachowań ze strony esoxów w sytuacji, gdy obławiamy trudne stanowisko, na przykład przy zwalonym do wody drzewie, lub na wysuniętym w jezioro paśmie trzcin. To właśnie tam, ryba czeka spokojnie na zdobycz i najmniejsze zmącenie wody spowoduje jej gwałtowny atak. Jeśli więc mamy szczęście i trafimy przynętą prosto przed paszczę głodnego szczupaka, ryba momentalnie usiądzie na haku. I równie dobrze moglibyśmy rzucać kawałkiem patyka, uzbrojonym w kotwicę.
Drugim instynktem, którym kieruje się szczupak, jest przetrwanie. Ten instynkt może, choć nie musi, zapalić w jego głowie diodę z sygnałem „coś tu jest nie halo!”. Jego przejawem jest często odprowadzenie przynęty pod sam kraniec wody, lecz nieskwitowane właściwym atakiem. Wielu wędkarzy w tej sytuacji popełnia spory błąd obławiając nadal daną miejscówkę, lecz prowadząc tą samą lub inną przynętę, w identyczny sposób. Skoro szczupak stwierdził, że nasz wabik mu nie odpowiada, to może inny kolor zadziała? A, guzik. Najistotniejszą rzeczą, jaką w tej sytuacji musimy zrobić, jest zmuszenie szczupaka do myślenia w kategorii pierwszej, a nie drugiej – czytaj – instynkt zdobywania pokarmu, musi wyprzeć jakiekolwiek podejrzenia. Choć nie ma na to sprawdzającego się zawsze przepisu, najlepszym rozwiązaniem jest diametralna zmiana sposobu prowadzenia na bardzo szybki lub stosunkowo wolny. Pierwszy powinien skłonić rybę do szybkiego podążania za przynętą, co w akcie furii doprowadzi prawdopodobnie do ataku. Drugi natomiast, ma szansę wywołać w nim pożądaną reakcję na widok łatwego kąska sporych rozmiarów. Musimy jednak zadbać wtedy o to, by przynęta nie pracowała jak zdrowa ryba, lepiej będzie co jakiś czas położyć ją bokiem lub dać jej zejść do dna nawet, jeśli szczupak chętniej podchodzi do powierzchni.
Na koniec moja rada najbardziej praktyczna. Duże szczupaki przepadają wręcz za przebywaniem na określonych terytoriach. Niejednokrotnie zdarzało mi się wyjmować tę samą rybę z tego samego miejsca, dzień po dniu. Co jednak w mojej opinii istotne, to by nie iść zawsze najłatwiejszą drogą – choć sam czasem lubię oddać rzut, w miejsce prawdopodobnej ostoi szczupaka, zdecydowanie większą satysfakcję przynoszą mi ryby wyłowione z toni, bez użycia echosondy, których zacięcie jest efektem co najwyżej obserwacji wody. To właśnie te ryby mogą nosić miano w pełni wypracowanych. To w tym przypadku, sposób prowadzenia i analizy – zarówno wody jak i ryby – odegrał rzeczywistą rolę. I to zdecydowanie te tłuste mamuśki cieszą moje serce najbardziej. Zostało mało czasu, zapraszam Was nad wodę.
Zapraszam do obejrzenia FILMU»
Paweł Karwowski