Maj to miesiąc, w którym zawsze mam problem z wyborem łowiska na wędkarską wyprawę. Herbową rybą tego miesiąca jest szczupak, świetnie biorą pstrągi i klenie, na dużych rzekach rozpoczyna się sezon boleniowy, a kiedy zakwitną rzepaki do morskiego brzegu zaczynają podpływać belony.
W tym roku postanowiłem najwięcej czasu poświęcić właśnie belonom. Lubię łowić te ryby, dlatego że ilość brań, odprowadzeń, spięć i udanych holi jest nieporównywalna w ilości do większości jakże pustych śródlądowych łowisk. W dobry dzień naprawdę można się wyłowić do bólu. Belona to także godny przeciwnik. Mimo niewielkiej masy stawia w wodzie duży opór, potrafi pięknie skakać podczas holu, tańczyć na ogonie, pływać jak węgorz do tyłu. Po prostu walczy tak niekonwencjonalnie, jak wygląda.
Pogodowa przeplatanka
Morze jest jednak dla mnie niezbyt łaskawe. Gdy mam wolny dzień i mógłbym spinningować, to wieje i fale uniemożliwiają brodzenie. Do połowy maja udało mi się tylko trzykrotnie zawitać na plaży. Czwarta wyprawa okazała się niewypałem i dosłownie zmyło mnie z morskiego brzegu. Jednym słowem pech.
Kolejne dni spędzam na analizowaniu prognoz pogody. Nareszcie przestaje wiać. Szybki telefon do Waldemara Ptaka: w końcu jedziemy na umówione wędkowanie. Do wyprawy dołącza mój młodszy syn Łukasz. Wyruszamy jeszcze w nocy. Chcę maksymalnie wykorzystać wolny dzień i rozpocząć łowienie o świcie. Waldemar ma do nas dołączyć nieco później. Morze witamy kilka minut po piątej. Jest idealnie, prawie nie ma fali. Zacieram ręce montując sprzęt, oj będzie się działo!