Zaczęły się długie wieczory. Nie ma już czasu na popołudniowy wyskok nad wodę, pozostają tylko weekendy. Trochę szkoda, ale patrząc na to pozytywnie, zyskujemy czas na uzupełnienie sprzętu z myślą o kolejnym sezonie.
Mam tu na myśli oczywiście następny sezon trociowy, bo do końca tego roku szczupaki i sandacze na okolicznych wodach raczej nie mogą czuć się bezpiecznie – uwielbiam je łowić. Dla mnie jednak numerem jeden jest troć. Tęskniłem już za trociową rzeką trzydziestego września, wracając z ostatniej wyprawy kończącego się sezonu i odliczam już dni do pierwszego stycznia przyszłego roku, kiedy zapewne jeszcze po ciemku zaparkuję samochód przy starym drewnianym mostku...
Na razie czekają mnie posezonowe porządki. Wyciągam z szafy moją torbę. Zawsze gotowa do wyprawy i jest w niej wszystko, czego potrzebuję i co się tam znalazło przypadkiem. No proszę, papierki po batonikach, pusta butelka po wodzie mineralnej, opakowania po agrafkach, pusta szpulka po żyłce, na dnie kilka tępych kotwic, które jednak skutecznie wbiły się w torbę i inna drobnica. No właśnie, czy te drobiazgi są w łowieniu mniej ważne od wędziska i kołowrotka?